-

betacool

Błazeński immunitet - o podwójnym życiorysie Stańczyka

Makulektura nr 65

Błazeński immunitet - o podwójnym życiorysie Stańczyka 

 

Marian Gorzkowski, Jan Matejko. Epoka od r. 1861 do końca życia artysty, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych „UNIVERSITAS”, Kraków 1993, s.531

 

Nie muszę chyba tłumaczyć, że istnieje coś takiego jak błazeński immunitet. To jest glejt mocny,  osadzony w naszej kulturze bardzo głęboko. Każdy wszak wie, że tak jak nie kopie się  leżącego, tak nie powinno się podejmować polemiki z głupkiem. 

Poważnej dyskusji o błazeństwach, albo z błaznem nikt toczyć nie chciał i nie chce, bowiem jest to klasyczna sytuacja, w której wygrać nie można. Udowodnienie, że jest się mądrzejszym od błazna, żadnej chluby przecież nie przyniesie, a istnieje ryzyko, że przeprowadzenie dowodu się nie uda i wtedy na durnia wyjdzie ten, który się tego niewdzięcznego zadania podjął. 

Mało tego, z historii wiemy, że błazen był często osobą ułomną, obaczoną karłowatością, fizycznym, a czasami nawet psychicznym defektem. Próba mierzenia się z kim takim niebezpiecznie zbliża nas do czegoś, co moglibyśmy porównać chyba tylko z próbą dowalenia osobie niepełnosprawnej.

Jak widzimy, poziom „zabezpieczenia” błazna jest z gruntu rzeczy bardzo wysoki, ale może być jeszcze wyższy, zwłaszcza wtedy, gdy wzniesiemy go na poziom narodowej chluby, by nie rzec świętości. Chyba powoli wszyscy się domyślają, że nasz najbardziej znany błazen taki właśnie status posiadł i nadał mu go nie kto inny jak Jan Matejko, malując słynny obraz zasmuconego losem ojczyzny wesołka, któremu nadał tytuł „Stańczyk na dworze królowej Bony po utracie Smoleńska”.

Błazeński immunitet był od tego czasu regularnie wzmacniany. Wystarczy wspomnieć choćby „Wesele” Wyspiańskiego, pieśń Kaczmarskiego, czy cały rozdział znawcy malarstwa białego człowieka poświęcony "Stańczykowi" Matejki.

Zacznijmy od utworu naszego gitarowego barda opartego na malarskiej gawędzie Matejki. Jedne z początkowych fraz brzmią tak:

„Czuję jak blednie moja twarz błazeńska.

Właśniem przeczytał o stracie Smoleńska,

Ale gdzie Smoleńsk, gdzie Kraków…

Wiadomość pewna podpisy, pieczęcie,

Ale królowa skrzywi się z niechęcią”.

Treść tych strof jest fałszywa, ale wydobycie kłamstwa zajmie mi trochę czasu, więc musicie uzbroić się w cierpliwość. Mocno zaniepokojonych tą tezą, może nieco uspokoję. Ostatni wers pieśni – „ A ja nie cierpię tej baby!”  - to już szczerozłota prawda o nienawiści, którą błazen obdarzał królową Bonę. 

Teraz zajrzyjmy do Łysiaka. W dziesiątym tomie „Malarstwa białego człowieka” pan Waldemar wywodzi, że Matejko to najbardziej rozpoznawany przez Polaków malarz, a portret zadumanego błazna to jego najwybitniejsze dzieło. Pada tam takie zdanie:

„Bez iskry geniuszu nie można dokonać aż tak wielkiej sztuki – nie da się trwale wbijać społeczeństwom milowych kołków. Nasz królewski błazen Stańczyk (królewski klasą i królewski służbą, bo błazen królów) to jedno z owych „logo”, które Matejko wszczepił nam pędzlem warsztatowo genialnym”.

Jak czytam te szczere zachwyty, to gdzieś z tyłu głowy (może całkiem niesłusznie) pojawia mi się ostrzegawcze zdanie z twórczości pana Wardemara: „Jeśli większość ma rację – jedzmy gówno… – Miliony much nie mogą się mylić”. 

Ów rozdział o Stańczyku Matejki, wyławia także kolejne jego przedstawienia w innych wielkich obrazach mistrza („Hołd pruski”, „Zawieszenie dzwonu Zygmunta”). Łysiak na nich poprzestaje i pomija zupełnie postać trefnisia śmigającego ponad postaciami na obrazie „Rzeczpospolita Babińska”. 

Każdy pisarz ma prawo do swoich wyborów, być może nawet całkiem racjonalnych. Jak bowiem przekonująco wytłumaczyć, że Stańczyk zadumany nad losem ojczyzny mógłby z nienacka przeistoczyć się na innym obrazie w zwykłego błazna śmigającego na linowej huśtawce ponad szacownymi głowami odrodzeniowych tuzów i upuszczającego nad jedną z białogłów pospolite jabłko. 

Przyznać trzeba, że Łysiak miał prawo w swoim eseju nie uwzględniać tej niepoważnej postaci także z innych względów. Na większości bowiem ważnych obrazów Matejki, Stańczyk ma twarz samego malarza. W „Rzeczpospolitej Babińskiej” ma twarz starca niepodobną do fizjonomii malarza, twarz o nierozpoznawalnym grymasie. Nie wiemy, czy jest wesoły, czy smutny, poważny czy durny. Jedno co widzimy to fakt, że bycie starcem nie pozbawiło go świetnej fizycznej formy, w związku z czym może swawolnie śmigać ponad całym zgromadzonym towarzystwem.

Jest jeszcze jeden ważki argument, którego mógłby użyć Waldemar Łysiak, gdyby chciał usprawiedliwić milczenie na temat tej postaci. Argument nad wyraz poważny - błazen z „Rzeczpospolitej Babińskiej” to nie Stańczyk – to zupełnie inny błazen – Stanisław Gąska. Dodam, że taki wywód miałby poważne wsparcie. Oto bowiem ogromną dawkę tłumaczeń dotyczących, kto jest kim na obrazach Matejki, podał nam Marian Gorzkowski - powiernik Matejki, a przy okazji skrzętny kolekcjoner jego dzieł, których zebrał podobno aż 243. Twarz Gorzkowskiego możemy oglądać na kilku płótnach Matejki. Jest on uwieczniony w „Hołdzie pruskim” jako szlachcic tłumaczący dziecięciu co rozgrywa się przed jego oczami, a w „Wernyhorze” jako spisujący proroctwa wieszcza. Sami przyznacie, że  glejt na objaśnianie dzieł mistrza, miał pan Marian bardzo mocny, aczkolwiek przez współczesnych niedoceniony, bowiem jego wspomnienia ukazały się jako pozycja typowo okolicznościowa, wydana w stulecie śmierci Matejki i to tylko dzięki materialnemu wsparciu Wydziału Kultury Urzędu Miasta Krakowa.

Gorzkowski o „Rzeczpospolitej Babińskiej” rozwodzi się w swoim dziele nad zwyczaj obficie. Z jego wspomnień wynika, że w związku z powstaniem płótna Matejki, wydał poświęconą temu dziełu osobną broszurę.  Wynika z niej niezbicie, że błazen z tego dzieła to nie Stańczyk, ale Stanisław Gąska – błazen nadworny Zygmunta Augusta. Pan Marian poświęca mu cały obszerny fragment, który opisem zahacza także o inne postaci z obrazu:

„Wybitną postacią przy stole jest pan Mikołaj Rej z Nagłowic, który ze szlacheckim dowcipem coś prawi przybyłemu tamże z żoną księdzu Stanisławowi Orzechowskiemu. Ksiądz Orzechowski wraz ze swoją małżonką, siedząc pod drzewem jabłoni, niemało przyczyniają ruchu i wesołości całej Rzeczypospolitej. Huśtający się obok na sznurze, przywiązanym do jabłoni, błazen Gąska, o którym Kochanowski we fraszkach wspomina, że śmierć czekała na niego lat osiemdziesiąt, by nabrał rozumu, skręciwszy się jak wąż kusiciel na drzewie, rzuca księdzowej jabłko na znak powinszowania tak niezwykłego hymenu”. 

W tymże akapicie Gorzkowski (chyba nieprzypadkowo)  dwukrotnie  wspomina Melanchtona. Po raz pierwszy, pisząc o Janie Łaskim jako o jego znajomym i zwolenniku; po raz drugi, opisując Frycza Modrzewskiego jako reformatora i przyjaciela Melanchtona (europejskiego ideologa reformacji).

Nie będę się nawet domyślał w jakim kontekście używa Gorzkowski słowa „hymen”, czuję się jednak upoważniony, do wyjaśnienia, że Stanisław Orzechowski będąc księdzem ubogacał swój duchowny żywot konsekwentnym kontemplowaniem niewieścich wdzięków. Stanisław Orzechowski publicznie sprzeciwił się bezżeństwu księży i postępując zgodnie ze swoimi przekonaniami wyrażał chęć ożenku z Anuchną z Brzozowa. Deklarację swoją tłumaczył koniecznością zapewnienia ciągłości swojego rodu, co mu się zresztą znakomicie udało. Ostatecznie bowiem ożenił się z szesnastoletnią szlachcianką wprowadzając w życie Kościoła duże zamieszanie. Jego damsko-męskie przygody stały się nawet tematem obrad synodów, a miały stać się także przedmiotem rozważań soboru trydenckiego, do czego ostatecznie nie doszło. Sprowokowane jednak przez Orzechowskiego sprawy dotyczące ożenku księży katolickich ciągnęły się na tyle długo, że ów postępowy ksiądz doczekał się ze swą wybranką pięciorga dzieci.

Niestety odbiegliśmy nieco od błazeńskiego tematu, a przecież Gorzkowski obsadził trefnisia na obrazie Matejki w wielce złowrogiej roli „węża kusiciela”, a kto wie, czy nie szatana na drzewie poznania. Czasownik „poznanie” ma w hebrajskim szersze znaczenie i oznacza nie tyle „poznać coś”, ale „zapanować nad czymś”, „opanować coś”. Czy to znaczy, że stary satyr - Stasiu Gąska panował nad sielskim rajem w Babinie?

Już śpieszę z wyjaśnieniem dlaczego nazwałem błazna starym satyrem. Otóż okazuje się, że Kochanowski napisał o Stanisławie Gąsce nie tylko pośmiertne epitafium, ale wystawił mu także dużo żywsze i żwawsze doczesne świadectwo. Nie omieszkam dodać, że w przypisach do fraszki znajdziemy wyjaśnienie, że Gąska, był bardziej znany jako Stańczyk:

Albo Staś, albo Gąska, przedsię ktoś niemądry, 

Częstował panią (nie wiem, jako to rzec) jądry.

Trafił się tam do tego, co jej też rad służył,

Ale jeszcze był tego bytu z nią nie użył.

Ujźrzawszy poszedł nazad. Błazen za nim z lochu:

„Nie gniewajcie się, będzieć i wam, panie Włochu.”

Co prawda Staś Gąska pracuje w owej fraszce usilnie nad spożytkowaniem energii jądrowej, jednak w owym czasie nie wiązało się to jeszcze z pracami nad rozszczepieniem atomu, w związku z tym w oczach mistrza Jana nie było to działanie mądre. Mało tego, nasz odrodzeniowy wieszcz obarcza błazna obietnicą pocieszenia pana Włocha, czyniąc jak mniemam Gąskę zwykłym dworskim rajfurem.

Jak sami widzicie opowieść o polskich błaznach jest nieco zawiła. Zaczęliśmy od poważnego Stańczyka, a teraz używamy sobie wraz z niemądrym Gąską. Nie myślcie jednak, że dalsza część opowieści ulegnie jakiemuś znacznemu uproszczeniu. O co to, to nie! Ona nam się wyraźnie skomplikuje.

Oto bowiem czytając dostępne dane dotyczące naszego błazna patrioty odkryjemy, że część z nich stwierdza, że Stańczyk i Stach Gąska to jedna i ta sama osoba.

Wikipedia podaje nam taki biogram:

„Stańczyk (zw. też Stasiu Gąska od staropol. gąska, błazen; ur. ok. 1480, zm. ok. 1560) – błazen nadworny Jana Olbrachta, Aleksandra Jagiellończyka, Zygmunta Starego i Zygmunta II Augusta, znany z ostrego dowcipu. Zarówno imię, nazwisko, jak i przebieg jego życia pozostają nieznane, a daty urodzenia i śmierci niepewne”.

Znajdujemy tu także przytomne zastrzeżenie, że  Stańczyk w dziełach malarskich i literackich jest ukazany alegorycznie jako człowiek głęboko zatroskany o swój kraj.

Zostawmy jednak alegorie i spróbujmy dogrzebać się do faktów. 

Internetowy Polski Słownik Biograficzny podaje, że nie ma podstaw by utożsamiać Stańczyka z Gąską, ale imię Stanisław figuruje przy Stańczyku w samym tytule hasła. Biogram jest obszerny i podaje, że pierwsze kontakty błazna z dworem jagiellońskim nie są znane. Istotna jest także wiadomość, że po zgonie Zygmunta Starego, Stańczyk nie zdołał pozyskać łask monarchy, czyli Zygmunta Augusta, był  jednak na jego dworze dozgonnie tolerowany

Trochę dziwny jest ten azyl, bowiem Stańczyk (jak wiemy z pieśni Kaczmarskiego, ale nie tylko) żywił swoje antypatie. Sięgały one najwyżej usytuowanych osób. Błazen nienawidził bowiem królowej Bony, która zwał włoską gadziną. I tak oto nie będąc lubiany przez króla i przez jego matkę trwał sobie na dworze, aż do końca swej późnej starości. 

Ze strzępów innych relacji można wywnioskować, że nie lubiło go wiele innych osób, w tym rzeczony Stanisław Orzechowski, który określał go tak:

„Pewny krotofilnik polski, z niestatku rozumu, będąc wyuzdany w mowie, który także dla ohydy życia nazywał się Stańczyk“. 

Niestety nie wiemy, jakież to osobiste zadry powodowały Orzechowskim i czy nie były to przypadkiem jakieś krągłe owoce wrzucane do fartuszka jego wybranki.

Co ciekawe, nawet sekretarz królewski Stanisław Hozjusz w 1547 roku, psioczył na Stańczyka w liście do Kromera: „Dziwię się, że jego towarzystwo jest ci miłe, stracił przecież to wszystko, co niegdyś było w nim ujmujące. Lata niecofnione pozbawiły go żartów, wdzięku, zdolności towarzyskich i kawałów: co więcej, ludzie sądzą, że brak mu piątej klepki”. Na koniec zaznacza z wyrzutem, że wredny Stańczyk „ani nawet nie pomyślał, by w twoim liście załączyć pozdrowienia. Toteż nie pozdrawiaj go ode mnie”. 

Powód pewnej zażyłości Kromera z błaznem był dość prozaiczny. Status materialny Stańczyka był ponoć na tyle duży, iż wspierał "biednego kronikarza" drobnymi kwotami. Z szacownym respektem o Stańczyku wyrażał się Rej określając go głosicielem „prawdy w szalonej postawie”. O prawdach wyznawanych przez Reja już tu trochę pisałem, więc się domyślacie, że każdy ich szermierz jest w moich oczach osobą godną wnikliwszego spojrzenia.

Warto jeszcze przytoczyć apoftegmat Kochanowskiego pod nazwą „Łgarze”. Jak podają leksykony, ten rodzaj literacki, to nazwa krótkiego utwór literackiego, prezentującego dowcipną, błyskotliwą, trafną wypowiedź wybitnej postaci (np. władcy). 

„Stańczyk powiadał, że nie masz większych łgarzów w Polszcze, jeno arcybiskup Gamrat a Maciejowski, biskup krakowski, bo ów powiadał: "Wszytko wiem" – a nie wiedział nic; ten zaś mówił rad : "Wierę, nie wiem" – a wszytko wiedział”.

Tu chyba wypada potwierdzić, że Stańczyk rzeczywiście był osobą wybitną, bowiem doskonale orientował się nie tylko w tym kto co wie, ale czego nie wie, ale również w tym kto kłamie mówiąc, że wie, a kto kłamie mówiąc, że nie wie. Można by rzec, że doskonale orientował się w tym, które owoce z drzewa wiadomości są zdrowe i soczyste, a które nadają się jedynie do wrzucania w fartuszki popędliwych białogłów. Byłżeby więc Stańczyk podobny do Stasia Gąski z „Rzeczpospolitej Babińskiej”?

Odpowiedź jest ponoć nieoczywista.

Otóż według jednych źródeł Stańczyk to Stanisław Gąska, a „gąska” znaczyło w tamtym czasie „błazen”. Do takiego wniosku doszedł Julian Krzyżanowski w rozprawie „Błazen starego króla”. Nazwał go również Wyssogotą. Herb ten zwany również Wyszkotą składa się w połowie z szachownicy, która jak wiemy zdobiła błazeńskie szaty.

Inni historycy dziarsko przeciw tak jednoznacznemu ujęciu protestują. Jerzy Besala w biografii Zygmunta Starego i Bony Sforzy umieszcza dość znamienną frazę, ostrożnie chowając się za plecy Małgorzaty Wilskiej – autorki trudno osiągalnej książki „Błazen na dworze Jagiellonów” : 

„Szczególną pozycję – błazna na dworze krakowskim i w narodowej legendzie – zajął oczywiście Stańczyk. Niekiedy myli się go ze Stanisławem Gąską, ale to różnica klas: Gąska to wesoły towarzysz podlewanych winem karczemnych biesiad, podczas gdy Stańczyk to niemal filozof i rycerz prawdy – pisze Małgorzata Wilska”.

Tu trzeba zaznaczyć, że pani Małgorzata otrzymała dużo wcześniej potężne wsparcie do stawiania takich tez. Wygłosił je już 1839 roku Józef Ignacy Kraszewski pisząc krótka biografię błazna.

”— Biografia błazna! biografia błazna! — zawoła niejeden, czytając tytuł.

   — Tak jest, tak, ten błazen nie był tak dalece błaznem, jak go sobie wyobrażacie. Jest to historyczna postać z naszej przeszłości, której dotąd może nie oceniono sprawiedliwie. Niech się nikt nie śmieje z tych napuszonych słów kilku, bo Stańczyk jako najdowcipniejszy może człowiek swojego wieku godzien jest, aby wszystkie gadki jego zebrano i zastanowiono się nad jego życiem”.

I dalej:

„Stańczyk nie był pospolitym dworskim błaznem, do śmiechu figlami pobudzającym, że to człowiek myślący, który świat z właściwej sobie strony uważał, nie wahał się mówić prawdę i dlatego nosił suknię szachowaną, żeby go ta od zemsty broniła. Współczesny mu był Gąska, o którym także wspomina Kochanowski. — Ale jakże inszy! Widzisz z nagrobku, który mu napisał poeta, że to był prosty błazen i trefniś, raczej kuglarz i śmieszek po prostu, który tańcował, skakał, śmiał się, błaznował, lub z chłopcami ulicznymi swawolił; na którego osiemdziesiąt lat śmierć czekając, żeby co do rzeczy powiedział, wzięła go, nie doczekawszy się, jak był. Widzim w Gąsce wcale innego człowieka; inną i poważniejszą postać w Stańczyku. Ten ostatni był to pierwszy satyryk XVI wieku, uosobiona opozycja w błazeńskim stroju, wyższy od wieku tą śmiałością, z jaką mówił prawdę”.

Pan Józef dodał, że Stańczyk niewątpliwie był szlachcicem, ale jego herb i pochodzenie ze względu na ówczesne marne notowania społeczne błazeńskiej profesji, zostały utajnione:

„Piszący o nim, zapewne przez wzgląd na panów braci szlachtę tegoż herbu, nie wspomnieli, do którego i jakiej familii należał”. 

Nie tłumaczy nam niestety Kraszewski jak to się stało, że Zygmunt August miał na dworze dwóch równie starych i kompletnie nierówno obdzielonych mądrością i odmiennych obyczajowo błaznów. Czy gdyby doceniał  Stańczyka, to przyjąłby na swój dwór równie starego prostaka i prymitywnego kuglarza jakim był Gąska? Może wytłumaczenie powinno być zgoła inne. Może zasób wiedzy zgromadzonej przez Stańczyka gwarantował mu azyl na dworach czterech kolejnych królów, i wszelkie jego głupstwa, bezeceństwa i teksty typu „włoska gadzina” , uchodziły mu płazem.

Jak by nie było, istnieje duże prawdopodobieństwo, że biografia Stańczyka miesza się z żywotem Stacha Gąski, a do nas należy osąd, w jakim stopniu królewski błazen wiódł, że tak to ujmę „bigamiczny” żywot.

To jednak nie koniec zagadek, z którymi postanowiłem Was dzisiaj skonfrontować. Obiecałem wszak, że napiętnuję kłamstwo, które wyśpiewał Jacek Kaczmarski.

Jest to kłamstwo powielane także w oficjalnej audiodeskrypcji, która znajduje się na stronie Muzeum Narodowego w Warszawie. 

Otóż w 4 min 30 sekundzie opowiadania, dowiadujemy się, że dokument leżący obok Stańczyka to „prawdopodobnie list donoszący o utracie Smoleńska. Można odczytać nazwę: Smoleńsk”. 

To samo śpiewał bard gitary:

„Właśniem przeczytał o stracie Smoleńska (…) Wiadomość pewna podpisy pieczęcie”.

To nie jest prawda, a wiadomość nie jest pewna! Na dokumencie rozpostartym obok Stańczyka widnieje napis: „Samogitia, A.D. MDXXXIII”, co dosłownie oznacza „Żmudź, Roku Pańskiego 1533”.

Mamy tu kolejne niemałe zamieszanie, Smoleńsk utracono bowiem w 1514 roku. W owym czasie Bony na Wawelu jeszcze nie było, pojawiła się tam dopiero 4 lata później. W 1533 roku oczywiście Włoszka mogła już bale urządzać, a błazen mógł jej serdecznie nienawidzić, tyle, że idąc za tytułem obrazu, musiałby przez 19 lat obywatelsko dumać nad utratą Smoleńska.

Fakt tej nieścisłości jest znany historykom sztuki, ale do jego interpretacji podchodzą jak do jeża. Niektórzy tłumaczą, że w 1533 roku wygasał rozejm z Moskwą, co w pewien sposób  z losami Smoleńska się wiązało. 

Pan Leszek Lubicki określający się mianem popularyzatorem polskiego malarstwa, w ciekawym artykule dotyczącym roztrząsanej tu kwestii  pisze uczciwie i nieco bezradnie, że nie czuje się na siłach, by drążyć temat:

„Czy dbający o szczegóły historyczne Mistrz mógł się pomylić z tą datą, gdyż np. „przemalował” jakiś stary list, do którego miał dostęp? Wątpię. To dlaczego wstawił datę 1533, która nie miała nic wspólnego z utratą Smoleńska? Na ten temat także są snute różnie koncepcje, jednak nie będę się o nich rozwodził, gdyż często pochodzą od tych, co twierdzą, że Matejko był ezoterystą czy okultystą i zostawiał na swoich dziełach różne ukryte przekazy. Będąc tylko i wyłącznie popularyzatorem polskiego malarstwa, nie czuję się na siłach drążyć tego tematu, jednak koniecznym wydaje się jego zasygnalizowanie”.

Tych ezoterycznych wyjaśnień, które zahaczają o muliste dno turbosłowiańszyzny nie będę Wam polecał ani likował. Kto chce znajdzie sam. Z ciekawością za to zapewne przeczytacie, co o błędzie Matejki napisał wybitny znawca malarstwa białego człowieka:

„… bal na polskim dworze królowej Bony nie mógł się wtedy odbyć, gdyż Włoszka Bona Sforza przyjechała do Polski i zaślubiła monarchę polskiego cztery lata później (1518). Czy więc Matejko się „kropnął” zrobił nazewniczy błąd? Nie sadzę. Często dawał syntezy wydarzeń, zbitki faktów, które naukowo (…) rzecz biorąc nie miały miejsca, gdyż nie chciał robić pędzlem fotografii, tylko ukazywać milowe, symboliczne głazy dziejów (…).

Czasami zarzucano mu te rozbieżności faktograficzne, nie pojmując, że syntetyzował/synkretyzował gwoli zwiększenia i usymbolicznienia siły przekazu. Czy robiono też zarzut wobec długiego podpisu na szkicu do „Stańczyka”? Być może, lecz ja nie znam takiej krytyki. Komuś pewnie jednak coś tu nie grało, bo inaczej skąd by się wziął u Feliksa Kopery passus (1929), że ten bal Bona urządziła roku 1533? Czy to próba ratowania rzekomego  błędu Matejki? Jeśli tak, to niefortunna, bo 1533 ze Smoleńskiem nie miał nic wspólnego. Pomimo wszystko sądzę, że dawanie dzisiaj „Stańczykowi” pełnego  tytułu – z tym „balem u Bony”- nie jest konieczne, bo wprowadza trochę zamieszania”.

Przyznam, że do pewnego momentu wywód Waldemara Łysiaka trzyma się tak zwanej kupy, ale mam wrażenie, że na sam koniec zlatują się do niej muchy. Wszak w 1533 Bona mogła urządzić bal. To tytułowa „utrata Smoleńska”, a nie „bal u Bony” wprowadza w nazwie obrazu Matejki zamieszanie. Największy zawód sprawił mi jednak fakt, że Waldemar Łysiak - tak wytrawny badacz i tropiciel tajemnic nie zainteresował się faktem, jaka to korespondencja krążyła po Wawelu w 1533 roku i dotyczyła Żmudzi. 

Spróbuję to ewidentne niedopatrzenie w niedalekiej przyszłości uzupełnić. Nie obiecuję, że moja próba rozwikłania żmudzkiej zagadki, doprowadzi nas do jednoznacznej odpowiedzi, jak bardzo podwójne (a może raczej jak bardzo wielowymiarowe) życie prowadził Stańczyk. Mogę za to obiecać, że kolejny wpis będzie usiłował radykalnie odejść od wszelkich alegorii, synkretyzowania i usymbolicznienia i otworzy wór z kolejnymi zagadkami, których realizm sprawi, że poczujemy się jak osoba mądra, która dała się wystrychnąć na dudka… albo dała zrobić z siebie błazna.  

A dla tych, którzy chcą pójść tropem zagadek porozrzucanych po obrazach mistrza Jana, jedyne jak dotąd okazjonalne wydanie wspomnień Mariana Gorzkowskiego: 

https://allegro.pl/oferta/m-gorzkowski-jan-matejko-8400800431



tagi: smoleńsk  stanisław gąska  błazen  marian gorzkowski  bona  stanisław orzechowski  waldemar łysiak  malarstwo białego człowieka  wyssygota  jacek kaczmarski 

betacool
14 sierpnia 2019 20:41
20     4021    13 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

gabriel-maciejewski @betacool
15 sierpnia 2019 08:08

Jestem wstrząśnięty, ale nie zmieszany. Nie chcę w ogóle myśleć o tym co na ten temat opowiadają historycy sztuki. Połowa tego herbu to lilia Fuggerów. Co oczywiście może nie mieć żadnego znaczenia, lilia jak lilia, nic ciekawego. 

zaloguj się by móc komentować

atelin @betacool
15 sierpnia 2019 10:11

Skąd wiadomo, że to herb Stańczyka, skoro jego pochodzenie jest niepewne, a wręcz utajnione?

A jeśli chodzi o Żmudź 1533 to znalazłem takie coś:  https://pl.wikipedia.org/wiki/Pomiara_w%C5%82%C3%B3czna .

Ewentualnie: https://books.google.pl/books?id=L22QDwAAQBAJ&pg=PA197&lpg=PA197&dq=%C5%BCmud%C5%BA+1533&source=bl&ots=V9huwfUguv&sig=ACfU3U2cIpf6MZ7eIBoTvugxeHVkERexhw&hl=pl&sa=X&ved=2ahUKEwjtwYmzsYTkAhUts4sKHXEHCbEQ6AEwCHoECAkQAQ#v=onepage&q=%C5%BCmud%C5%BA%201533&f=false

str. 190: "Decyzja o wojnie z Moskwą zapadła 7 stycznia 1534 r. Wówczas wielki książę i panowie rada postanowili wykorzystać śmierć wielkiego kniazia Wasyla (3 grudnia 1533) i nie przedłużać rozejmu uływającego w końcu roku 1533."

Pozdrawiam.

zaloguj się by móc komentować

Pioter @gabriel-maciejewski 15 sierpnia 2019 08:08
15 sierpnia 2019 10:56

Czerwona lilia w srebrnym polu (czyli odwrotność tego co tu widać) to goło Republiki Florencji. Biało niebieska szachowanica jest zaś godłem Bawarii.

zaloguj się by móc komentować

betacool @gabriel-maciejewski 15 sierpnia 2019 08:08
15 sierpnia 2019 11:21

Lubię myśleć, że starzy profesorowie niczym Matejko lubili układać swoje szarady i rebusy. 

Jedno z mozliwych rozwiązań tego to - "błazen Fuggerów".

zaloguj się by móc komentować

betacool @atelin 15 sierpnia 2019 10:11
15 sierpnia 2019 11:36

Ciezę się niezmiernie, że udało mi się wzniecić detektywistyczną iskrę.

Przyznam, że na pracę Krzyżanowskiego dopiero czekam. Jest do zdobycia bez trudu za parę złociszy. Co ciekawe nosi ona tytuł "W wieku Reja i Stańczyka" - wybór "patronów tego czasu" dość znamienny. 

Próba scalenia życiorysów Stańczyka i Gąski wzbudziła pewne poruszenie.

Polecam przeczytanie kilku ostatnich akapitów recenzji Ziomka (od s .261):

http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej-r1960-t51-n1/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej-r1960-t51-n1-s255-261/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej-r1960-t51-n1-s255-261.pdf

Ten fragment nie wyjaśnia dociekań na temat herbu. Książka Krzyżanowskiego dotrze do mnie po weekendzie. Postaram się o tym napisać w kolejnym wpisie. Ziomek i Krzyżanowski podkreślają, że informacji pewnych o Stańczyku jest niewiele, zatem i wskazywanie konkretnego herbu będzie chyba bardzo spekulatywne. 

Moja teoria oparta tylko i wyłacznie na intuicji znalazła się w odpowiedzi udzielonej Gabrielowi.

Co do Żmudzi - trop bardzo ciekawy. Nie wiem, czy na temat przedsięwzięć Bony istnieje jakaś dworska korespondencja. Na pewno istnieje w innych żmudzkich kwestiach, bo powstały na ten temat co najmniej dwie bardzo ciekawe książki. O nich chcę wkrótce opowiedzieć.

Pozdrawiam.

 

zaloguj się by móc komentować

betacool @Pioter 15 sierpnia 2019 10:56
15 sierpnia 2019 11:37

Dobrze, że jesteś - nie przegap kolejnego odcinka, będzie trochę o monetach...

A jak jesteś ciekaw o jakich to zajrzyj do maila.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @betacool 15 sierpnia 2019 11:21
15 sierpnia 2019 13:04

No, ale co za bałwan wyinterpretował z tego napisu słowo "Smoleńsk"?

zaloguj się by móc komentować

betacool @gabriel-maciejewski 15 sierpnia 2019 13:04
15 sierpnia 2019 13:48

To nie była interpretacja. To było pójście stadnym krokiem za tym co ponoć na odwrocie obrazu napisał Matejko.

zaloguj się by móc komentować

betacool @atelin 15 sierpnia 2019 10:11
15 sierpnia 2019 14:15

Jeszcze takie małe uzupełnienie dotyczące recenzji Ziomka.

Najciekawsza moim zdaniem jest taka fraza:

"Autor zebrał wiele w spółczesnych świadectw i wzmianek o Stańczyku oraz ogromną ilość materiałów obrazujących karierę tej postaci upotomnych. Dysponując tym materiałem, rozważył gruntownie zagadnienie historyczności Stańczyka". 

Nie wiem, czy dobrze to odczytuję, ale p. Ziomek (a chyba nie tylko on), uważał że istnienie Stańczyka (mimo wielu o nim wzmianek) jako postaci historycznej nie jest udowodnione i że trzeba w tym względzie jeszcze sporo popracować, żeby C.N.D. na końcu wywodu umieścić.

Ziomek kończy tak:

"Autor pytając o prawdziwe imię zygmuntowskiego wesołka konstatuje: „tego nie wiemy i zapewne nigdy się nie dowiemy, chyba że znajdzie się jakiś dokument, który zagadkę tę wyświetli“.

Ciekawy koncept - Krzyżanowski miałby tedy napisać książkę o czasach Stańczyka..., o czasach postaci, która nie koniecznie istniała... 

Tak się zstanawiam co z tego logicznie wynika, czy jeśli Stanczyk nie istniał, to czy mogły w takim razie istnieć jego czasy?

 

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @betacool
15 sierpnia 2019 14:33

Na obrazie Stańczyka widać przez okno nocne niebo i kometę zaobserwowaną przez Kopernika. Czyżby ta zaduma była związana z upadkiem "kopernikowskiej gwiazdy"?

W 1533 korespondencja dot. Żmudzi dotyczyła nie tylko problemów z mobilizacją wojskową Żmudzinów przed wojną z Moskwą o odzyskanie Smoleńska, ale i z reformą monetarną.

Kiedy Zygmunt Stary w końcu chce coś robić z zepsutą monetą, wybiera do reformy nie propozycje Kopernika, który uważał, że władca nie może czerpać zysków z bicia pieniędzy, a Decjusza - współpracownika Bonnera, głównego doradcy i skarbnika króla, eksperta finansowego i od spraw górnictwa - który twierdził przeciwnie, a mianowicie, że król może zarabiać na biciu, poprzez zmniejszenie wartości srebra zawartego w monecie, nie zmniejszając jej wartości nominalnej... W prawdzie udało się reformie wyrzucić z obiegu królestwa najbardziej zepsute półgroszówki, ale te "zbiegły" na Litwę i Żmudź.

http://www.mowiawieki.pl/templates/site_pic/files/PPPW_4.pdf

I wcale nie pomogło w tym zaprojektowanie monet w duchu renesansowym, w tym grosza litewskiego jako monety Wielkiego księstwa a nie wielkiego księcia, jak było dotąd. 

Ten błazen z Rzeczpospolitej Babińskiej to dla mnie właśnie Lucjusz Ludwik Decjusz, który się unosi nad gromadą zrzuca jabłka pokusy i grzechu, rozpylając ducha Erazma i Lutra - dobrych swoich znajomych przecież.

Ale wracając do Stańczyka...Król będzie pisał listy do namiestnika Żmudzi Mikołaja Narbutta grożąc surowymi karami jeśli Żmudż nie przyjmie reformy. Potomek tegoż namiestnika również Mikołaj będzie uczestnikiem Targowicy, a wojna o Smoleńsk nie skończy się sukcesem. Stańczyk pewno nie widział jeszcze w swoich proroczych wizjach Smoleńska 2010, ale Matejko skończył malowanie obrazu w rok przed powstaniem styczniowym.

No alem ciekawa, co tam rzeczywiście kryje się w twoim odkryciu :)

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @betacool
15 sierpnia 2019 14:44

no i oczywiście plus, fantastycznie się czytało :)

Tak jak u Holbeina fałszywe nuty hymnów Lutera (na obrazie są tak widoczne, ze można dokładnie przeczytać i ponoć są właśnie jego autorstwa) spowodowały zerwanie struny lutni używanej do przedstawiania właściwej perspektywy przedmiotów przez agentów ;)

zaloguj się by móc komentować

betacool @ainolatak 15 sierpnia 2019 14:33
15 sierpnia 2019 14:51

Trochę uprzedziłaś tytuł następnego wpisu: "Nadciąga noc komety"

Taaak...  na Żmudzi działo się wtedy wiele, a kurierzy ledwo wyrabiali się z doręczaniem listów.

zaloguj się by móc komentować

betacool @ainolatak 15 sierpnia 2019 14:44
15 sierpnia 2019 14:54

Przecudne.

Do lutnisty jeszcze wrócę, ale mam tyle tematów na tapecie, że Patlweicz chyba by skonał z rozdygotania.

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @betacool 15 sierpnia 2019 14:51
15 sierpnia 2019 15:25

nie lubię Budki Suflera, ale tytuł w samo sedno

 

zaloguj się by móc komentować

betacool @ainolatak 15 sierpnia 2019 15:25
15 sierpnia 2019 16:28

Też nie przepadam, ale tytuł nada się idealnie.

Co do roku 1533, to co prawda nie na niebiańskim nieboskłonie ale na ziemskim padole pojawiła się przyszła gwiazda światowej polityki - Twoja "ulubienica" Elżbieta...

W zestawieniu z interpretacją obrazu Matejki fakt ten się nie pojawia, co mnie w sumie cieszy bo odpada mi przynajmniej relacjonowanie cudzych hipotez.

 

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @betacool 15 sierpnia 2019 16:28
15 sierpnia 2019 16:37

nie chciałam nawet tego pisać, żeby nie było, że mam obsesję ;))

ale i "jej pomocnik" zaczął rządy na wschodzie znaczy ten Iwan Groźny

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @ainolatak 15 sierpnia 2019 16:37
15 sierpnia 2019 16:38

przez swoją matkę, oczywiście

w istocie to był rok komety, który odmienił wieki

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @betacool
16 sierpnia 2019 11:41

Gęsto, panie dzieku, oj gęsto. 

"po zgonie Zygmunta Starego, Stańczyk nie zdołał pozyskać łask monarchy, czyli Zygmunta Augusta, był  jednak na jego dworze dozgonnie tolerowany... I tak oto nie będąc lubiany przez króla i przez jego matkę trwał sobie na dworze, aż do końca swej późnej starości."

Zygmunt August powinien był wydać wyrok śmierci na Stanisława Orzechowskiego z powodu jego luterstwa, nauki pobierał wprost od miszcza Marcina w Wittenberdze, i z powodu bigamii, albowiem niewiasta z którą pokazywał się to tu to tam była jego pierwszą żoną albo drugą żoną, nie pamiętam dokładnie. Sprawa stanęła na Sejmie. Orzechowski się pokajał. Król wraz senatorami łaskawie odsunął Maciejowskiego i Hozujsza od decyzyji, czyli ubezwłasnowolnił Kościół w jego własnej sprawie, i darował życie "skruszonemu". Ks. Guz twierdzi, że to początek upadku Rzeczypospolitej. Zwycięstwo herezji nad Kościołem. Zgadzam się z nim.  

Stańczyk-Gąska nie jest jedynym dziwnym jegomościem pod rządami ZA. Niechęć między nim a Orzechowskim tłumaczyłaby się złożonym relacjami między Hohenzollernami a Habsburgami, z którymi trzymała Florencja. Łopatologiczne to z mojej strony, ale na większą subtelność nie starcza mi wiedzy.  

zaloguj się by móc komentować

betacool @betacool
16 sierpnia 2019 13:53

"Stańczyk-Gąska nie jest jedynym dziwnym jegomościem pod rządami ZA".

To prawda. Tyle, że na tyle dziwnym, że mimo wielu wzmianek o jego istnieniu, niektórzy by woleli żeby wogóle nie istniał. 

Znaczy, że nawet historycy i historycy literatury wyznają profesjonalną zasadę , że

jest człowiek - jest kłopot...

nie ma człowieka (postać nie historyczna )- kłopot znika...

 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @betacool 16 sierpnia 2019 13:53
16 sierpnia 2019 15:45

Cóż za brak profesjonalizmu! Im więcej postaci historycznych do skomentowania, tym więcej pisania. Im więcej pisania, tym więcej ... No tak, tu się łamie ta logika profesjonalizmu. 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować