-

betacool

Czym się różni dobra propaganda od dobrego Indianina?

makulektura.pl

 

Makulektura nr 12

 

Czym się różni dobra propaganda od dobrego Indianina?

 

Fałszerstwa i manipulacje w przeszłości i wobec przeszłości.

praca zbiorowa pod redakcją Justyny Olko.

 

 

Dawno, dawno temu – jak opowiada jeden z rozdziałów tej książki - życie historyka i badacza przeszłości, było nieco prostsze. Jeśli zetknął się on z fałszerstwem, musiał je udowodnić, czyli oddzielić prawdę od fałszu. Działo się to często w balii pełnej piany, wytworzonej przez naukowe detergenty, czyli burzliwe polemiki.

Jak już grupka naukowców straciła zapał do obrony obstawianej przez siebie opcji, to piana zazwyczaj opadała, emocje również, a cała nauka odwracała się od patologii (czyli falsyfikatu) i szła dalej, a falsyfikat odchodził w zapomnienie…

 

Ale tak było kiedyś.

Teraz jest inaczej, ponieważ podejście współczesne jest dużo bardziej złożone i całkiem dobrze wykłada nam to w jednym z pierwszych rozdziałów książki - „Skandal i rzecz wstydliwa, czyli o stosunku do fałszerstw w przeszłości”- Jerzy Kolendo:

 

„ Współczesny historyk uważa, że jego zadaniem jest wyjaśnienie wszystkich mechanizmów prowadzących do powstawania fałszerstw. Tym różni się od swych poprzedników, dla których rzeczą zasadniczą było tylko jednoznaczne rozstrzygnięcie dychotomii – versum czy falsum, a fałszerz był typem zasługującym jedynie na potępienie. Dzisiejszy badacz nie rości sobie pretensji do bycia sędzią, chce jednak jak najlepiej zrozumieć pobudki, jakie doprowadziły do powstania fałszerstwa, jako zjawiska, które należy rozpatrywać nie tylko w kategoriach psychologii jednostkowej, lecz również jako praktykę społeczną. Jeszcze ważniejszym problemem jest społeczna funkcja fałszerstwa, wiążąca się często z tworzeniem i dokumentowaniem pewnych tradycji, na które w danym momencie istnieje zapotrzebowanie”.

 

A skąd wynika owo „zapotrzebowanie”. Powodów może być cała masa , ale zazwyczaj stoi za nim pewien określony cel. Mogą nim być korzyści materialne, zaspokojenie ambicji, udowodnienie pewnych racji politycznych, ideologicznych, czy osobistych.

W książce jest kilkanaście esejów tyluż samu autorów, dotykających dziedzin niezwykle różnych: archeologii, numizmatyki, obrazów, dokumentów, a nawet muzyki.

 

Naprawdę trudno się zdecydować, które kawałki wziąć na ząb, bo smakołyków jest całkiem sporo.

 

Pójdźmy po taką trochę „leszczynową alejką” i wybierzmy sobie temat z dziejów Anglii.

 

Króciutki esej Piotra Guzowskiego nosi tytuł: „Normańska wersja prawdy w służbie Wilhelma Zdobywcy”.

 

Cóż my tu mamy?

Jak to co. Mamy już w tytule sugestię, że prawda może być także „nienormańska” i w zupełnie innej służbie.

Już w pierwszym akapicie dowiadujemy się w czyjej. Otóż w 1070 roku, w cztery lata w bitwie pod Hastings, legat papieski w Anglii nałożył na uczestników najazdu specjalną pokutę:

 

„ Każdy, kto wie, iż zabił człowieka w wielkiej bitwie, musi czynić pokutę przez jeden rok za każdego męża, którego uśmiercił; Każdy, kto zranił człowieka, ale nie wie, czy zmarł on, czy nie, musi czynić pokutę przez czterdzieści dni za każdego męża, którego dosięgnął (co może czynić, jeśli pamięta ich liczbę, jednym ciągiem lub przerwami). (…) Ci, którzy zabijali po koronacji króla, muszą czynić pokutę jak za mężobójstwo popełnione rozmyślnie; Ci, którzy popełniali czyny nierządne, gwałty lub cudzołóstwo, muszą czynić pokutę tak, jakby czyny te popełnili we własnym kraju”.

 

Jeszcze dziesięć lat później papież Grzegorz VII nadal miał wyrzuty sumienia, że popierał wyprawę Wilhelma i że usankcjonował „popełnienie wielkiej rzezi wojennej”, o czym dawał znać śląc listy do Wilhelma Zdobywcy. Co on na to?

Tam gdzie za zabicie dziesięciu mężów grozi dziesięć lat postu, a do tego dochodzą uciążliwości związane z pokutą za zadanie ran i gwałty, musi się pojawić źródło przeciwstawnej narracji.

I oczywiście tak się dzieje.

Chodzi o usprawiedliwienie napaści i oczernienie działań przeciwnika. Autor opracowania wymienia kilka głównych źródeł narracji. Jednym jest są kroniki normańskie, w tym zwłaszcza ta pisana przez Wilhelma z Poitirers, kolejnym Tkanina z Bayeux (taki ówczesny propagandowy komiks).

Wspomniany kronikarz bez skrępowania informuje nas o swojej misji:

 

„Poetom pozwala się wymyślać wojny, więc mogą o nich pisać, poszerzając swoją wiedzę wędrówką po polach wyobraźni. Ale my będziemy czysto i prosto wychwalać księcia lub króla (…) nie robiąc ani kroku poza granice prawdy”.

 

No i potem jest suflowanie owej normańskiej wersji prawdy, czyli przypisywanie najgorszych cech tym wyciętym, poranionym i zgwałconym. Czego tu nie ma - uzurpowanie władzy, czynienie poddanych niewolnikami, krzywoprzysięstwo, przekupstwo, szaleństwo i w końcu tchórzostwo.

Kronikarz opisuje bowiem, że Wilhelm zaproponował angielskiemu królowi pojedynek zamiast bitwy, ten jednak odmówił.

Tchórzostwo według kronikarzy normańskich było zresztą cechą charakterystyczną wszystkich mieszkańców Anglii.

 

Oczywiście i w kronikach, i na tkaninie pojawiają się znaki zapowiadające upadek tchórzliwego władcy Harolda i tym znakiem jest kometa.

Niestety propagandowy zapał zawiódł kronikarza nieco za daleko. Zabrnął on w ślepą uliczkę, bowiem zwycięstwo nad tchórzami chwały raczej nie przynosi, dlatego po wylaniu na przeciwników kubła pomyj kronikarz Wilhelm zaczyna chwalić obrońców wyspy za waleczność, porównując ich króla do Hektora.

 

Zapamiętajmy – konsekwencja to nie jest coś, co propagandziści uważają za świętość. No przynajmniej konsekwencja w głoszeniu propagandowych prawd.

Kurczowe trzymanie się fałszu i brnięcie w kłamstwa – a to zupełnie co innego…

 

Najbardziej niesamowitym rozdziałem jest moim zdaniem tekst Piotra Boronia p.t. „Ku pradawnej Słowian wielkości. Fałszywe zabytki runicznego pisma słowiańskiego”.

To jest dopiero beczka bigosu. Czego tu nie ma.

Napisy runiczne, dostrzeżone oczami uczonego wywodzącego dzieje Słowian od Etrusków… (tak, tak).

Okazuje się, że te napisy żyły przez kilkanaście lat w pracach naukowców i dopiero niezdrowa ciekawość jednego z nich pozwoliła stwierdzić, że owe napisy faktycznie nie istniały. W międzyczasie jednak powstały nowe znaleziska (tak "powstawanie znalezisk" to chyba najtrafniejsze określenie) i naukowa karuzela wkręcała coraz szersze rzesze mniej lub bardziej rozentuzjazmowanych naukowców.

Argumenty obrońców wyprodukowanych artefaktów stawały się coraz gorętsze i zahaczały prawie o zdradę narodu i całej słowiańszczyzny…

Spory uczonych trwały kilkadziesiąt lat, a konsekwencje.. cóż trwają i są powielane przez wyznawców Wielkiej Lechii do dziś.

 

Bo dobra propaganda, proszę Państwa, to zupełne przeciwieństwo dobrego Indianina. Dobra propaganda to żywa propaganda, a dobry Indianin (jak twierdziła dobra propaganda) to martwy Indianin.

Może dlatego to powiedzenie skończyło dużo lepiej niż Indianie, bo w przeciwieństwie do wielu z nich, nadal pozostało żywe…

 

A tu jak zwykle link, dla tych, dla których mój komentarz to jedynie wstęp do nawigacji:

http://allegro.pl/listing/user/listing.php?us_id=45865448&order=m

 

 

 

 

 

 



tagi: fałsz propaganda wilhelm zwycięzca 

betacool
3 sierpnia 2017 22:21
2     1295    2 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

wierzacy-sceptyk @betacool
3 sierpnia 2017 23:51

Jak ja lubię tę makulekturę:)

zaloguj się by móc komentować

betacool @betacool
4 sierpnia 2017 06:42

Jak się trochę zastanowić, to rzeczywiście i wierzący i sceptycy mogą tu coś dla siebie odnaleźć. A wierzący sceptyk, to już zupełnie jak zając w kapuście.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować