-

betacool

Handel pomidorami w Polsce (ludowej).

makulektura.pl

Niedzielne cudka z Beta-ogródka

 

Handel pomidorami w Polsce (ludowej).

 

Miałem chyba siedem lat. Jechałem na wózku. Wózek był wielką, ale dość lekką skrzynią zainstalowaną na ramie, po bokach której znajdowały się dwa kółka wielkości tych z ówczesnych motorowerów. Na wózku mieściły się trzy skrzynki towaru, waga, odważniki i ja. Mój dziadek pchał go w stronę rynku. Był wczesny ranek, ulice puste. Po kocich łbach obrzeży miasteczka i po granitowej kostce jego centrum, sunęło zdecydowanie więcej pchanych wózków i wozów konnych niż samochodów. Podnosiła się zaciągająca od jezior mgiełka. Zapowiadał się pogodny dzień.

Były wakacje, więc opieka nad bajtlami takimi jak ja i o dwa lata młodsza ode mnie siostra, spadała na kilka tygodni na dziadków. Siostra została w domu z babcią, a ja już byłem na rynku.

Dziadek ustawił na ławie towar i wagę i czekaliśmy na kupców. Trochę się dziwiłem, że wszyscy ludzie witają się z dziadkiem, chwilę rozmawiają i odchodzą nie kupując zupełnie nic. Wreszcie podszedł jakiś pan w jego wieku, też z nim trochę pogawędził, po czym poprosił o kilogram pomidorów. Uśmiechnąłem się szeroko, bo wiedziałem co zrobić. Postawiłem kilogramowy odważnik na jednej szali wagi, a na drugiej zacząłem kłaść pomidory. Ostatni kładziony, który miał przeważyć szalę był wyraźnie za ciężki, kolejny dużo mniejszy też spowodował, że waga opadła zbyt szybko, więc kombinowałem dalej z coraz mniejszymi pomidorkami, żeby towar podniósł odważnik, ale z jak najmniejszym „przytupem”.

Dziadek i nasz pierwszy kupiec przyglądali się temu coraz uważniej, a ja usłyszałem:

- Waży jak żyd.

Dziadek z wyraźnie niezadowoloną miną zdjął z wagi tego najmniejszego, dołożonego przeze mnie na końcu pomidora i zamienił go na wyraźnie większego. Szala wagi opadła zdecydowanie. Kupujący dał mi piątaka z rybakiem, z którego wydałem mu trzy złote reszty. Pieniądze powędrowały do drewnianego, obitego czerwoną materią pudełka.

Słowo „żyd” mówiło mi w owych czasach tyle, ile mówiły inne dziwne wyrazy wyniesione przez dziadków z raju, który zdecydowali się opuścić – „kubizdel”, „kaczerga”, „świstun”, „Wilniuk”...

Na szczęście gromadnie trafili do innego raju, którego piękno było nie mniejsze niż tego poprzedniego i jakoś dało się żyć, bez uciekania raz po raz do lasu przed kolejną historyczną wariacją „baśni jak niedźwiedź”.

Dziadek nachylił się nade mną i powiedział, że tak się nie handluje. Próbowałem mu wytłumaczyć, że ważąc w ten sposób sprzedamy mniej pomidorów, ale on twierdził, że mam robić, tak jak on mi mówi i za każdym razem gdy waga opadała z nie za mocnym, ale bardzo wyraźnym przytupem, klepał mnie z zadowoleniem po ramieniu.

 

***

Nie jestem pewien ile miałem lat, gdy pierwszy raz zostałem z pomidorami na rynku sam. W sumie nie całkiem sam, bo z moją młodszą siostrą, a czasami także młodszym stryjecznym bratem.

Były wakacje. Wczesną wiosną tata postawił ogromną metalową konstrukcję, przykrył ja folią i obsadził pomidorami. Z odmianami nigdy nie eksperymentował. Większość obsadzał „Krakusem”. To były nie za wielkie, bardzo kształtne, soczyste pomidory, które prawie nie pękały. Sadził też trochę „malinówek”, ale bardziej dla siebie niż na handel. Te były bardzo dobre ale zdecydowanie mniej kształtne i gdy dojrzały, były dużo bardziej miękkie, a tym samym mniej odporne pęknięcia i zgniecenia.

Pomidory zbieraliśmy wieczorem. Kiedyś tato widząc w skrzyniach same czerwone, dojrzałe pomidory, kazał mi dozbierać drugie tyle takich ledwo zapalonych czerwonym kolorem. Próbowałem dyskutować, że są za zielone, aby je zjeść, ale on obstawał przy swoim.

Wyjazd na rynek nie odbywał się już wózkiem, ale kilkunastoletnią syreną, która zamiast dwóch tylnych siedzeń miała metalową budę, w którą mieściło się dużo wypełnionych pomidorami skrzynek. Czasami było ich siedem, a czasami kilkanaście. Rozładunek trwał tylko chwilę, po czym tata odjeżdżał do swych oficjalnych zajęć urzędnika likwidującego szkody w ubezpieczeniowej firmie. My zostawaliśmy z towarem, wagą, której poprawnej obsługi (tej z porządnym przytupem) nauczył mnie dziadek i z czerwonym pudełkiem na utarg.

Pierwsi klienci zaczynali krążyć sporo przed szóstą. Ci, którzy szli do biur i zakładów kupowali pół kilograma, albo kilogram i prosili o czerwone, dojrzałe pomidory. Na takim handlu minęły dwie pierwsze godziny. Rozglądałem się niepewnie dookoła, bo przez ten czas nie udało nam się sprzedać nawet jednej pełnej skrzynki. Tylko jakiś robotnik z budowy wziął dwa kilogramy, ale także tych dojrzałych. Słuchałem rad ojca, żeby nie obniżać ceny i trzymać ją taką, jaką oferują pozostali sprzedawcy. Tyle, że oni mieli nieco większe, może nieco mniej kształtne, ale za to prawie same dojrzałe pomidory. Na takie półzielone jak nasze nikt, ale to nikt nawet nie zerknął.

Przed dziewiątą na stoisko zawitała pani z dwiema pustymi siatkami. Uśmiechnęła się, rzuciła jakąś uwagę o tym, że i w mieście dzieci czasami pracują, po czym poprosiła o odważenie 6 kilogramów pomidorów. Ręce trzęsły mi się z przejęcia, bo to oznaczało, że zakończymy sprzedaż pierwszej skrzynki i mocno napoczniemy drugą. Pani o dziwo zażyczyła sobie, żeby w jedną siatkę nałożyć tych dojrzałych, a w drugą tych zielonych. Postała chwilę, a po zastanowieniu rzuciła, że do wtorku są cztery dni i poprosiła o jeszcze dwa kilogramy. W międzyczasie przy stoisku stanęła jej znajoma, która przyjechała tym samym pekaesem i poprosiła o pięć kilogramów i żeby te dojrzałe z niedojrzałymi pomieszać. Poplotkowały sobie chwilę, pogadały jak tam żniwa idą, a nam powiedziały, że pomidorki mamy ładne twarde i nie za duże, w sam raz do zabrania w pole. Te ledwie zarumienione, to w takie gorące lato w dwa - trzy dni „podochodzą”. Dużych pomidorów nie chciały, bo przecież jak się takiego zacznie w polu jeść to i skończyć trzeba, więc lepiej jak chłop weźmie w pole kilka kanapek i kilka mniejszych pomidorków

W międzyczasie przyjeżdżały kolejne pekaesy i panie, które kupowały pomidory. Mało która brała mniej niż pięć kilo. Dwadzieścia, trzydzieści takich klientek i było po handlu. Czasami została skrzynka, czy dwie ale i te schodziły gdy ludzie zaczynali wracać z pracy. Czasami staliśmy ostatnią godzinę z pustymi skrzyniami, czekając aż tata będzie wracał syreną z pracy. Rozglądaliśmy się przy tym ciekawie dookoła, a tam stało sporo czerwieniejących od stania w słońcu sprzedawców z coraz bardziej dojrzałymi pomidorami. Wyciągali kolejne sztuki i przerzucali, do skrzynki z napisem „na przecier”.

Potem te ich niesprzedane pomidory trafiały na rynek, który się odbywał za trzy, czy za cztery dni. Były coraz bardziej czerwone. Tak sobie teraz myślę, że im dłużej trwał sezon, tym trudniej im było od tej czerwieni się uwolnić. Kto bowiem będzie zrywał zielone, skoro ma coraz więcej nie sprzedanych czerwonych…

Te rynkowe opowieści mógłbym ciągnąć długo. Zobaczyłem na własne oczy i załapałem momentalnie na czym polega gra w trzy karty. Przegapiłem życiową szansę, gdy w momencie sprzedałem ubrania nie noszone już przez moją mamę (nie wpadłem na to, że szmateks to świetny interes i to na całe nadchodzące lata).

Po mniej więcej dziesięciu latach pomidorowego biznesu tata z niego zrezygnował. Kupując rulon folii, którą otaczał metalową konstrukcję zawsze miał cichą nadzieję, że choć raz folia nie zniszczeje i starczy na dwa sezony. To się nigdy nie udało, a to wichura, a to straszna zima zawsze tę folię masakrowały. Próbowaliśmy ściągać folię i nakładać raz użytą na kolejny sezon, ale rwała się i kruszyła.

Z rachunków wynikało, że połowa sprzedaży szła na pokrycie kosztów zakupu folii. Pewnej wiosny, gdy cena folii znowu znacznie wzrosła, a ceny pomidorów od kilku lat trzymały się na rynku prawie nie zmienione, tata powiedział ”koniec”.

Postawiliśmy małą szklarenkę, która odwdzięcza się nam pomidorami do dziś.

Nie wiem kto w owych czasach był producentem folii i czy nie była ona robiona na czyjeś licencji. Próbowałem znaleźć coś w internecie, ale mi się nie udało. Wiem tyle,  cena folii była tym biznesie decydująca.

 

***

 

Jako student wyjechałem dwa razy do demoludów.

Pierwszy wyjazd był do NRD. Towarów w sklepach było dużo więcej niż w Polsce, ale pewnego dnia zobaczyłem ogromną kolejkę. To była kolejka do sklepu z warzywami i owocami. Zajrzałem do środka z ciekawości jakiż to egzotyczny owoc tam sprzedają. Okazało się, że były tam owoce, warzywa, a wśród nich pomidory. Jak je zobaczyłem, to wyszedłem wzburzony tym, że tak fatalny towar można sprzedawać ludziom.

Drugim razem wyjechałem do Leningradu. Podróż była długa. Zostało mi z niej kilka pomidorów, które nieco się rozgniotły i puściły sok. Były w foliowej torebce, więc skręciłem ją parę razy i chciałem wyrzucić do kosza na śmieci. Nasza gospodyni bardzo gorąco zaprotestowała. Umyła te pomidory, pokroiła i podała na talerzu. Miała chyba rację, bo to były najładniejsze pomidory jakie widziałem podczas tygodniowego pobytu w Związku Radzieckim.

Jaki z tego wszystkiego morał? Nie mam pojęcia. Ale jakiś ktoś na pewno wymyśli...

A tak wyglądają "Krakusy".

https://sklep.swiatkwiatow.pl/pomidor-krakus.html



tagi: pomidory handel 

betacool
5 listopada 2017 16:46
53     3570    14 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

ewa-rembikowska @betacool
5 listopada 2017 17:03

Handel rozwija inteligencję emocjonalną, uczy rozumieć ludzi.

A dobrych pomidorów coraz mniej - może przez tę folię.

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @betacool
5 listopada 2017 17:31

Dziadziuś też miał ogród z warzywami i kwiatami na sprzedaż, ale po prostu - przychodzili do ogrodu kupić prosto z grządki. A czereśnie 'przed chwilą' zerwane.

Bukiety też z kwiatków ciętych na bieżąco.

Nie jakieś badylarstw; zwykły ogród emeryta:)

.

 

zaloguj się by móc komentować

A-Tem @betacool
5 listopada 2017 17:51

Gruntowe malinówki 'bawole serce' — pamiętam je z ogrodu babci. Nieporównany smak. Tych drugich jakie babcia wysiewała w marcu do skrzynek, jakoś nie udało mi się określić. Aż do dziś. To były 'kmicice'. Kształtne, na talerzu układalne we wzorki, regularne i takie jakieś... inne. 

Dzięki za link do zdjęć. Identyfikacja smaczności pomidorka po ...dziestu latach :-)

zaloguj się by móc komentować

A-Tem @betacool
5 listopada 2017 18:24

Dodam, że tu wysiewałem u siebie w ogrodzie koktajlówki, marki bodaj ,gronowe kiście' po 10-50 owocników na jednej szypułce. Zbiór do 25-60kg z krzaka, pomimo dwucentymetrowych pomirorątek, nie takich, jak półtorakilowa malinówa-maksior, jakie Babcia hodowała, sobie znanym sposobem nawożąc.

Tamtych rosło średnio dziesięć, co dawało plon, wynoszący regularnie 8-9kg z krzaka. 

 

Folię znam, ale lepiej znam Dakron, który kupowaliśmy na budowę... nie szklarni, lecz skrzydła latającego Rogallo. Materiał tu też był tak zły, że nie zdecydowałem się na kontynuację budowy, a koledzy zrezygnowali z dokończenia zaprojektowanego już skrętniaka. Pojechałem na górę Żar w dzień lotny, kiedy swoje "na zachodnim dakronie" zbudowane skrzydła oblatywała brodata studenteria z PW, chyba z MEiL-u. Żyły wstrętne, nie zezwolili mi nawet na maleńki szusik z Żaru. Może dlatego, że mialem wtedy 13, a oni, starowite dziadygi, wyobraź sobie, przeminęli już matuzalemowe 26 i stali, jak każdy w wieku lat 26+ oglądany oczami 13-latka, gdzieś tuż nad grobem. Klasyczny kompetencyjny spór o zezwolenie, rozpętany przez ciasnoogonowych biuralistów, nawet na wycieczce w Beskid prezentujących wielkie nic, poza bladą cerą i tymi ich "tylko dla studentów naszej politechniki, którzy siedem lat wdychają klej". Nie — dziękuję.

Potwierdzam folię.

Folia była droga i rozpadająca się, choć zachodnią trzymał ktoś na swoim sprzęcie latającym (!) 20lat lub dłużej.

Skąd samokruszenie się folii szklarniowej, bodajże z PE, ale tego już dziś nie pamiętam? Domieszano fabrycznie postarzacza przed wylaniem folii i walcowaniem jej. Ów postarzacz nie był napylony. Tyle stwierdziliśmy podczas eksperymentów. Postarzacz był wbudowany w matrix - strukturę folii. Na mikroskop do obserwacji chyba pod światłem UV, bo kolory przy mikroskopowaniu folii były odmienne, na to — o, na to było stać Ludową. Gdzie? Och, w zwykłym uczelnianym, studenckim laborku. Ćwierć miliona ton porządnej folii, zapewniającej produkcję żywności? Na to Ludowej, ale to absolutystycznie, stać nie było. I już.

zaloguj się by móc komentować

betacool @A-Tem 5 listopada 2017 18:24
5 listopada 2017 18:54

No proszę i my tu sobie to tak spokojnie oznajmiamy przy okazji wspominków o handelku pomidorami.

Ale pozwól, że dopytam. Mieliśmy technologię tzn. możliwość wyprodukowania  porządniejszej folii, czy żeśmy ją importowali?

Drugie pytanie, czy cena folii to nie był sposób opodatkowania produkcji ogrodniczej i kontroli nad ilością produkcji?

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @betacool
5 listopada 2017 19:10

Niedzielny wpis handlowy Betacoola :) Niedługo będę nadganiać starsze wpisy, z którymi z braku czasu nie mogłam się zapoznać.

Pana notka jak zwykle wywołuje uśmiech i zadumę. Swoją drogą to jedno z najbardziej owocujących zadań jakie dostawałam od rodziców w czasach szkolnych – praca w wakacje. Niepowtarzalna lekcja szacunku do ludzi, czasu i pieniądza. Życia. Handel wdzięczny temat, a notka przypomniała również różne surrealne przygody pekaesowe, więc nie może być inaczej jak kilka takiż samych „przemyśleń” nawiązujących do robotniczego filmu drogi do Częstochowy ;) Nie mogłam się powstrzymać, by nie zachęcić do tego zapomnianego środka transportu: Bądź przewidujący jak mistrz gry w „czerwone i zielone”, bądź mądry, podróżuj PeKaeSem;)

I coś w duchu patriotyzmu ekonomicznego: Podróże uczą, że pomidor pomidorowi nie równy, ale polski zawsze lepszy;)

Ale najbardziej przemawia do mnie: Nic tak nie przekonuje do większego zakupu, jak kilka gram dobrej woli i podarowanej radości.

Tylko szkoda, że prawdziwych pomidorów już prawie nie ma. Za to folia jest w obfitości....Na szczęście rozpoczął się sezon kapusty kiszonej, i choć nie pachnie jak dojrzałe pomidory, ani krwawej Mary też się z niej nie zrobi, zdrowa jest ;) Na lokalnym bazarku jest Pani z taką kapustą, że kolejka jak w NRD-owskim sklepie, pół dzielnicy się po nią zjeżdża. Niestety nie stosuje zasady wyraźnego przytupu, bo chińska waga już nie tupie.... 

zaloguj się by móc komentować

tadman @betacool
5 listopada 2017 19:10

Epitet dziadka przypomniał mi naszego sąsiada i jego sposób handlowania - może to kiedyś zamieszczę tutaj.

Sam sprawę rozwiązałeś, że trudno uwolnić się od czerwieni. Nasza czerwień była bardziej powierzchowna i generalnie realizowana z mniejszym zaangażowaniem, co owocowało lepszymi i ładniejszymi pomidorami.

Pamiętam jak w połowie lat siedemdziesiątych pojechaliśmy do Bułgarii i liczyliśmy na winogronowo-brzoskwiniową wyżerkę, a tu nie było tego w sklepach. Na pytanie o te owoce sprzedawczynie odpowiadały "niama". Podobnie było z pomidorami. Czegoś podobnego doświadczył kolega, który pojechał w połowie lat osiemdziesiątych do Gruzji. Jedyne pomidory, brzoskwinie i winogrona jadł z przydomowych ogródków współpracowników z firmy w której był na wymianie.

zaloguj się by móc komentować

chlor @betacool
5 listopada 2017 19:16

Mój dziadek wyhodował dwumetrowe krzaki pomidorów. Zbierać trzeba było z drabiny. Co to za odmiana? Pewne na 100%, jest gdzieś gazeta lokalna ze zdjęciem dziadka przy tych mutantach.  Ponoć ciotka przysłała mu z USA nasiona.

zaloguj się by móc komentować

qwerty @ainolatak 5 listopada 2017 19:10
5 listopada 2017 19:21

urok kiszonej kapusty tkwi w niepasteryzowaniu, jest super

zaloguj się by móc komentować

betacool @ainolatak 5 listopada 2017 19:10
5 listopada 2017 19:32

Tyle się ostatnio z Katalonią dzieje, że czasu rzeczywiście może nie starczać...

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @betacool 5 listopada 2017 19:32
5 listopada 2017 19:35

właśnie ledwo ogarniam

i tylko na chwilę udało się wyrwać, a raczej to te pomidory w rewolucyjnym kolorze, płynące czasem ulicami tak sprowokowały ;)

zaloguj się by móc komentować

betacool @chlor 5 listopada 2017 19:16
5 listopada 2017 19:39

Ja nie mam zdjęcia z dziadkiem i jego wózkiem, ani z pomidorami.

Ale od dziś jest chociaż to wspomnie. 

zaloguj się by móc komentować

betacool @betacool 5 listopada 2017 19:39
5 listopada 2017 19:40

A wszystko dzięki panu Markowi...

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @betacool 5 listopada 2017 19:40
5 listopada 2017 19:45

to chyba jakieś kwiaty, albo kilo innego asertymentu w podziękowaniu się należy ;)) 

zaloguj się by móc komentować

tadman @chlor 5 listopada 2017 19:16
5 listopada 2017 19:51

Mieliśmy też takie, to brazylijska odmiana de Barao. U nas były wysokie na niecałe 2 m, a ponoć potrafią dorosnąć do 3 m.

zaloguj się by móc komentować

betacool @betacool
5 listopada 2017 20:15

Z powodu mojego ostatniego niezamierzonego sukcesu hodowlanego muszę na dziś przerwać  komentowanie. Wyhodowałem jęczmień w oku. Ktoś zna dobry sposób na to dziadostwo?

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @betacool
5 listopada 2017 20:21

na pewno doraźnie okłady z ziół przeciwzapalnych (rumianek, nagietek, ziele swietlika), albo nawet z zielonej herbaty, zmniejszy trochę ból i obrzęk

 

zaloguj się by móc komentować

chlor @betacool 5 listopada 2017 20:15
5 listopada 2017 20:23

Pocieranie złotą obrączką albo pierścionkiem. Lepsza obrączka, bo szersza. Tak to pamiętam z dawnych czasów. wtedy działało.

zaloguj się by móc komentować

betacool @ainolatak 5 listopada 2017 20:21
5 listopada 2017 20:23

A żaden trunek tego nie leczy?

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @betacool 5 listopada 2017 20:23
5 listopada 2017 20:25

ponoć kurkuma w wodzie lub w wersji % ;)

niektórzy nawet zakraplają to do oka (wodny roztwór jak sądzę ;) nie testowałam, bo nigdy takie diabelstwo nie dopadło

zaloguj się by móc komentować

chlor @tadman 5 listopada 2017 19:51
5 listopada 2017 20:28

Możliwe, ale te dziadkowy miały normalny kulisty kształt. To były wczesne lata 60.

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @chlor 5 listopada 2017 20:23
5 listopada 2017 20:29

znajoma chemica zawsze podważała to złotko, a ja prędzej srebrem koloidalnym bym pocierała ;)

zaloguj się by móc komentować

chlor @ainolatak 5 listopada 2017 20:29
5 listopada 2017 20:38

Złoto też zabija mikroby. Koloidalna zawiesina srebra  pewnie dobra. Chyba da się kupić w aptece.

zaloguj się by móc komentować

chlor @ainolatak 5 listopada 2017 20:25
5 listopada 2017 20:46

Kurkuma mocno drażni, lepiej nie dawać  do oka. To gronkowiec, więc albo po receptę na masć z antybiotykiem, albo czekać aż samo przejdzie plus domowe metody typu obrączka.

zaloguj się by móc komentować

betacool @betacool
5 listopada 2017 20:47

Coś czuję, że jak te wszystkie środki wypróbuję to będę miał oko jak mechagodżilla.

Chyba swoje złotko poproszę, tylko nie o pocieranie, ale żeby mi rumianku zaparzyła...

zaloguj się by móc komentować

chlor @betacool 5 listopada 2017 20:47
5 listopada 2017 20:56

W sumie lepiej do okulisty. Za opłatą niestety, bo inaczej trzaby do rodzinnego po kwit, i tak dalej.. Jak to świństwo się przerzuci na rogówkę czy tęczówkę, to dopiero będzie problem. Mi samo przeszło od obrączki, ale po co ryzykować.

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @chlor 5 listopada 2017 20:46
5 listopada 2017 20:58

z tą kurkumą to sugerowałam doustnie w jeszcze bardziej drażniącej formie ;) a złoto oczywiście antybakteryjne, tylko to pocieranie jest problematyczne - w zależności od stadium różny efekt, więc raczej słabo to widzę :) pozostaje ten mech na godzillę ;)

 

zaloguj się by móc komentować

betacool @chlor 5 listopada 2017 20:56
5 listopada 2017 21:01

Racja, a oczy ostatnio to u mnie lekko nie mają ...

zaloguj się by móc komentować

chlor @betacool 5 listopada 2017 21:01
5 listopada 2017 21:25

Wiele lat póżniej to takie świństwo mikrobowe mi weszło w oko, że prawie oslepłem. Kilka miesięcy pompowania antybiotyków, w oko, i w..., stąd do oczu podchodzę ostrożnie.

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @chlor 5 listopada 2017 20:23
5 listopada 2017 21:38

Absolutnie działało!

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @betacool 5 listopada 2017 20:23
5 listopada 2017 21:41

To - zawsze. Jako dodatek. 

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @A-Tem 5 listopada 2017 18:24
5 listopada 2017 21:54

Gdy na Mazurach dakrony zaczęły pomału zastępować płótna żaglowe /wielokrotnie łatane/, to czuliśmy się jak w raju. 

Hoduję koktailowe pomidorki w moim maleńkim ogródku w donicach, gdyż nie mam miejsca w ziemi. Robię tak: do donicy ziemia, potem guano /jest w sklepach ogrodniczych, w paczkach, okropnie capi rybami, naturalnie :)/, potem znowu ziemia i w to flance pomidorków, takie już ok. 30-to centymetrowe. W tym roku trafiłam na niesamowita odmianę: plenna jak nie wiem co! Tylko co kilka dni podwiązywałam coraz wyżej i wyżej, tak rosła. Zrobiłam nasiona na przyszły sezon, gdyż to jakieś wyjątkowe pomidorki są. No ale to guano też się liczy i nie dziwię się, że o to toczyły się wojny - jest cenniejsze niż złoto. Pomidorki są pyszne i nie mają śladu smaku tych specyfików ptasio- rybich :)

zaloguj się by móc komentować

betacool @KOSSOBOR 5 listopada 2017 21:54
5 listopada 2017 22:05

Pomidory nie cierpią lania wody po liściach. Donice w słonecznym miejscu najlepiej  lekko zadaszonym.

W tym roku ostatnie zerwałem wczoraj.

zaloguj się by móc komentować

Rozalia @KOSSOBOR 5 listopada 2017 21:38
5 listopada 2017 22:12

Złoto najlepiej działa na jęczmień kiedy zastosuje się je na samym początku, kiedy dopiero zaczyna boleć. Wówczas choroba się cofa. Jak już jest, to nie przeziębić, żeby się nie zrobiła gradówka.

Pierwszy raz z braku obrączki czy pierścionka, pocieralam pozłacanym ruskim zegarkiem. Pomogło. Zawsze działa. Ale to rada na przyszłość, teraz trzeba oko wyleczyć.

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @betacool 5 listopada 2017 22:05
5 listopada 2017 23:23

Moje donice stały bez zadaszenia, a więc brały na siebie i deszcze, i prysznice z węża. I kompletnie im to nie robiło! Sama nie wiem, ale to naprawdę jakaś genialna odmiana. No i ta moc z guana :)

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @Rozalia 5 listopada 2017 22:12
5 listopada 2017 23:25

Tak, tak, Rozalko, masz rację - złoto działa na początku, o czym zapomniałam /po kilkudziesięciu latach, miałam bowiem tylko do czynienia z owsem dla koni :)/.

zaloguj się by móc komentować

maria-ciszewska @betacool
6 listopada 2017 07:47

Ludowa metoda – nosić żelazny klucz zawieszony na plecach…

A teraz poważnie. Na opryszczkę najlepsza jest woskowina z własnego ucha (obrzydliwi niechaj się nie zżymają, stosuję, działa, najlepiej zastosować od razu jak franca zaczyna kiełkować). Może i na jęczmień pomoże? Oczywiście nie dawać do spojówek.

Po wyleczeniu zarazy polecam maść VitA-POS do codziennej pielęgnacji oczu, u mnie sprawdziła się rewelacyjnie.

Teraz przyszło mi do głowy – gdyby tak udało się sporządzić maść z propolisu na bazie tej VitA, albo innego tłuszczu przyjaznego dla oczu, to mogłoby być dobre.

Zdrówka życzę :)

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @betacool
6 listopada 2017 15:50

Morał z tego taki, że zachowanie (ciężkim bojem chłopów polskich) w PRL rolnictwa indywidualnego i w jego cieniu - ogrodnictwa i sadownictwa na małych działach pozwoliło na relatywnie najlepsze w całym "bloku komunistycznym" - wyżywienie społeczeństwa i najbardziej wzbogaconą w owoce i warzywa - dietę polskich dzieci.
Nawet w lepiej przemysłowo stojących krajach jak Czechosłowacja czy NRD - nigdy nie było na rynku "ot, tak" - pomidorów, ogórków, jabłek, gruszek, czereśni, truskawek czy malin a nawet róż. To były skutki kolektywizacji.

Drugi morał jest taki, że Polacy nie WSTYDZILI SIĘ ciężkiej brudnej pracy "w ziemi" i małego handlu, tylko rozsądnie liczyli dodatkowe zyski do marnych państwowych wynagrodzeń.  W tym czasie nomenklatura komunistyczna rozbijała się wołgami i zaliczała przydziały mięcha "za żółtymi firankami".

Ciekawe, że nawet w roku 2005 na bazarach przy czeskiej granicy w soboty widać było pod koniec lata sporo samochodów z Czech - i Czechów ładujących worki z papryką polską do bagażników i co tam im jeszcze było trzeba.

Największą nieoczekiwaną atrakcją dla zagranicznych turystów z bogatych krajów są pięknie poukładane pojemniczki z pięknymi malinami - za śmieszne ceny. W filmach na youtubie - malina pokazywana jest obok ciastek w cukierniach i lodów - jako coś ekstra.

PS. Mój Dziadek kolejarz miał kilkadziesiąt drzew wiśniowych na działce kolejowej i sprzedawał te  wiśnie na tzw. skup.  Po kilkadziesiąt łubianek na dzień. Więc coś wiem o tzw. transporcie alternatywnym :))) A krzaki róż bukietowych schodziły mu w jeden poranek na bazarkach Śląska i Trójmiasta:))) A wnuki oczywiście - łaziły po drzwach i zrywały te wiśnie. Czereśnie były dla siebie. Łza się w oku kręci.

zaloguj się by móc komentować

betacool @betacool
6 listopada 2017 17:20

Łza się w oku kręci.

"Nie powiem: nie płaczcie, bo nie wszystkie łzy są złe."

zaloguj się by móc komentować

Czepiak1966 @betacool
6 listopada 2017 17:23

Po pierwsze: krąży wirus po Europie..., mam w pracy dwóch takich, że okulistka przyjęła ich bez kolejki, "żeby jej w poczekalni ludzi nie zarażali". Dała im jakiś antybiotyk i pomogło.

Po drugie: piękne wspomnienia. Mam podobne, tyle że ja te pomidory targałem z targu do domu babci w powiatowym miasteczku, do którego też przyjeżdżałem na wakacje.

Ech, łezka...

Pozdrawiam.

zaloguj się by móc komentować

betacool @betacool
6 listopada 2017 19:50

Ziemia nam wszystkim zza pazurów wychodzi...

zaloguj się by móc komentować

wierzacy-sceptyk @betacool 6 listopada 2017 19:50
6 listopada 2017 20:16

Oj tak, ziemia jest za pazurami i wcale nie chce zza nich wyjść...

ja to zacząłem trochę później, to już był początek lat osiemdziesiątych, niedawno właściwie:)

no i od razu na nieco większą skalę, zieleniak na Okęciu a później targowiska- Wolumen, Hala Banacha, no i wszystko co rokowało:)

wszystko- cebula, pomidory, ogórki, koperek, papryka, kapusta wczesna...

pamiętam starszą panią gdy ją pytałem o kapustę- tę czy tę?

a ona mi mówi- gdzie się pan nauczył że nie tą albo tamtą?

to było przed Halą Koszykową, było tam wtedy targowisko a ja już miałem Tarpana:)

 

 

zaloguj się by móc komentować

pink-panther @betacool 6 listopada 2017 19:50
6 listopada 2017 22:17

Takie " ziemiaństwo" jesteśmy:)))))  W PRL na 1000 metrach ogródka przydomowego:)))

zaloguj się by móc komentować

betacool @pink-panther 6 listopada 2017 22:17
6 listopada 2017 23:31

Ja w dodatku na kredyt...

zaloguj się by móc komentować

Rozalia @pink-panther 6 listopada 2017 22:17
6 listopada 2017 23:57

3 ary działki przyzakładowej na Okęciu. Dało się? Dało się. No i oczywiście gospodarstwo u dziadków.

Mnie świetnie ogórki schodziły na targu, kiedy babcia musiała na chwilę odejść. Powiedziała że mam sprzedawać "duże po cztery, małe po pięć". Widocznie wolałam to co wyrośnięte i sprzedawałam "małe po cztery, duże po pięć". Handel szedł, że aż furczalo, klienki same nakładaly do toreb i pomagały ważyć. Na szczęście znalazła się taka, która powstrzymała " proceder".

 

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @betacool 6 listopada 2017 19:50
7 listopada 2017 06:10

Ziemia nam wszystkim zza pazurów wychodzi...

To jest najlepsza puenta notki o pomidorach…

wszyscy ją mamy nawet jeśli tylko za pazurami

mam nadzieję, że oko lepiej

zaloguj się by móc komentować

betacool @ainolatak 7 listopada 2017 06:10
7 listopada 2017 09:29

Z okiem trwa zażąda walka o udowodnienie, kto w tej walce zaczyna wygrywać. Ja czuję, że ono słabnie, ale jak zerkam do lustra, to tak jakby Muhammad Ali mi tam swoją "piątkę przybił"

zaloguj się by móc komentować


Rozalia @betacool 7 listopada 2017 09:29
7 listopada 2017 13:19

Idzie ku dobremu. Cierpliwości.

zaloguj się by móc komentować

Rozalia @Rozalia 6 listopada 2017 23:57
7 listopada 2017 13:21

Tfu... 3 ary = 300 m2 ...działka pracownicza.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @betacool
7 listopada 2017 21:52

Mój plus. 

Babcia opowiadała nam kiedyś o jakimś sąsiedzie spod Łoszan z sumiastymi wąsami, który jechał z jakimś kwitkiem do miasta, ze "świstunem", na własnym wozie ciągnionym przez jakąś chabetę. Ale wiatr mu porwał "świstun", on zeskoczył z kozła i zaczął za nim biec przez pole wołając "Świstun paczekaj! Świstuna paczekaj!". Babcia śmiała się do łez jak to opawiadała, a my z nią.

Te sumiaste wąsy też były historyczne, bo jak nakramił konia kartoflami to ten potrafił tak piardnąć, że aż te wąsy unosiły do góry. Też kupa śmiechy była. "Historia cała", mówiła babcia ocierając łzy.

Ale kaczergi ani kabizdla dziadek nie objaśniwszy.  

"Ot, ci na!" 

Ogródek, wiadomo, był. Maliny, papierówki, gruszki, truskawki. I był inspekt, malinówki, jak bomby, i papryka, ale taka że ... Ale nie na sprzedaż. Wszystko zjadała szarańcza, czyli my. "Szarańcza przyjechała", mówił dziadek witając nas. 

Żeby inspektor rolny miał handlować na targu. Nie uchodzi, panie dzieju, nie uchodzi. 

zaloguj się by móc komentować

betacool @Magazynier 7 listopada 2017 21:52
8 listopada 2017 10:16

Kaczergą babcia nazywała metalowy przyrząd zakończony haczykiem służący do grzebania w piecu, żeby pobudzić do lepszego palenia, albo do wyciągania z wygasłego już paleniska nie spalonych resztek węgla i koksu.

Kubizdel to łobuz,  chuncwot. W takim kontekście używała tego słowa.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @pink-panther 6 listopada 2017 22:17
8 listopada 2017 16:06

O, przepraszam. Ja mam aż całe 10 ar. 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować