-

betacool

O trupie co jeździł koleją - rodowody motywów literackich

makulektura z 18 lutego 2021r.

źródło: https://i.ytimg.com/vi/GAKWZ5X6xYg/maxresdefault.jpg

 

Ludwik Krzywicki, Wspomnienia, tomy 1-3, Czytelnik, warszawa 1959, nakład 4205 egz, ponad 1500 stron

Tekst na podstawie oryginalnych maszynopisów Krzywickiego oraz Stanisława Stempowskiego ustalili, przygotowali do druku i opatrzyli przypisami Wanda Jedlicka i Janusz Wilhelmi.

Posłowie napisał Henryk Holland

 

Jakiś czas temu Coryllus napisał tekst traktujący o „bohaterach naszej historii”. Opisał w nim zdarzenie mało chwalebne, dotyczące zabójstwa PPS-owskiego działacza Edmunda Tarantowicza „Albina”, który w trakcie śledztwa poszedł na współpracę z Ochraną zdradzając plany akcji w Bezdanach. Po wsypie wyszedł na wolność, by wyrazić skruchę wobec swoich współtowarzyszy. Ci jednak „gorzkie żale” zdrajcy uznali za nieszczere. Wyczerpująco napisał o tym Mateusz Staroń w artykule „Morderstwo w bojówce Józefa Piłsudskiego. Dlaczego Edmund Tarantowicz musiał zginąć?” :

„Sąd bojówki nie dał temu wiary. Skazano go doraźnie na karę śmierci. Uznano bezpodstawnie, że Tarantowicz jedynie pozoruje skruchę i został nasłany przez Ochranę do inwigilowania bojówki. Sąd działał z nadzwyczajną szybkością, co budzi podejrzenia. Nikt dokładnie nie przesłuchał podejrzanego i nie dał mu możliwości obrony. Nie ustalono innych źródeł przecieku oraz skali zdrady. Wyglądało to tak, jakby ktoś z kierownictwa bojówki chciał jak najszybciej pozbyć się Tarantowicza, żeby na przesłuchaniu nie powiedział za dużo”.

Współtowarzysze obiecali skruszonemu koledze ewakuację do Stanów. Jednak 14 lutego 1909 roku w Rzymie wyprawili go nie do Ameryki, lecz na drugi świat, a krótki opis tego zdarzenia odnajdziemy we wspomnianym wcześniej wpisie Coryllusa:

„został zamordowany w Rzymie mimo tego, że wyraził skruchę i przyznał się do zdrady. Jednym zaś z morderców był Kazimierz Pużak, jeden z szesnastu, grupy która jest polityczno-historyczną relikwią Polaków. Mordercy podali mu ponoć preparat, który nazywany był później cyklonem B. Martwego zaś Tarantowicza wpakowali do kufra i zatrzasnęli wieko. Jak ktoś pamięta ekranizację książki Stefana Żeromskiego „Dzieje grzechu”, z łatwością skojarzy okoliczności tego morderstwa z likwidacją jaką przeprowadzają w tym filmie Pochroń i Płaza-Spłaski. Najpierw główna bohaterka wstrzykuje swojemu kochankowi truciznę, a potem tamci ładują go do kufra i zamykają wieko. Ponieważ Stefan Żeromski to ulubiony pisarz Piłsudskiego i człowiek bliski PPS oraz legionom, uznać należy, że scena ta wzięta została z życia, że nasz mistrz pióra nie wymyślił sobie tego wszystkiego i praktyka pakowania trupów do kufra była powszechna”.

Zabójcy Tarantowicza nigdy nie zostali formalnie wykryci, ale historia obeszła się z nimi równie bezpardonowo i przy dużym udziale funkcjonariuszy tak zwanej „dziejowej sprawiedliwości”. Oto krótka relacja sporządzona przez Mateusza Staronia:

„Obaj zginęli śmiercią tragiczną. Henryk Minkiewicz po likwidacji "Albina" zyskał duże zaufanie Piłsudskiego. Jednak w 1912 r. wszedł z nim w otwarty konflikt i już nigdy nie powrócił do łask Komendanta. Walczył bohatersko w Legionach. W latach 1926-1929 był dowódcą Korpusu Ochrony Pogranicza. Ze stanowiska zdjął go Piłsudski. Później przeszedł w stan spoczynku. Po wkroczeniu Sowietów został aresztowany i osadzony w obozie w Kozielsku. Zamordowano go strzałem w tył głowy prawdopodobnie 9 kwietnia 1940 r.

Drugi z morderców, Kazimierz Pużak był później czołowym działaczem PPS, posłem na sejm II RP. Podczas II wojny światowej tworzył konspiracyjny PPS o nazwie "Wolność-Równość-Niepodległość". Został przewodniczącym Rady Jedności Narodowej, walczył w powstaniu warszawskim. W marcu 1945 r. aresztowało go NKWD, w pokazowym "Procesie Szesnastu" został skazany w Moskwie na półtora roku więzienia. Mimo amnestii, UB ponownie aresztowało go w 1947 r. W 1948 r. w procesie przywódców PPS-WRN został skazany na 10 lat więzienia. Zmarł w więzieniu w Rawiczu 30 kwietnia 1950 r. w wyniku pęknięcia aorty po zepchnięciu go ze schodów. Umierał kilka dni, nie otrzymawszy opieki medycznej”.

Z racji tego, że w tytule dzisiejszej notki widnieją "rodowody motywów literackich", a nie "nekrologi działaczy socjalistycznych", muszę nieco przestawić narracyjną zwrotnicę. Otóż makabryczny wyrok na Tarantowiczu został wykonany w lutym 1909 roku, a Żeromski pisał i publikował „Dzieje grzechu” odcinkami w prasie w latach 1906-1908. Z chronologii wynikałoby więc, że to ulubiony pisarz Piłsudskiego zainspirował socjalistycznych mścicieli, opisując w swej powieści upiorne okoliczności zabójstwa. To by z kolei oznaczało, że nasz lekturowy stręczyciel, czyli pan Stefan, miał prorocze wizje i aż dziw, że nikt się owemu „wieszczeniu” dotąd bliżej nie przyjrzał. Wszak zbieżność fabularna przedziwna.

A może i tym razem Coryllusa nie zawiodła intuicja i miał rację pisząc, że „uznać należy, że scena ta wzięta została z życia, że nasz mistrz pióra nie wymyślił sobie tego wszystkiego i praktyka pakowania trupów do kufra była powszechna”?

Przyznam, że na trop wyjaśnienia tej zagadki wpadłem zupełnie przypadkowo, po raz kolejny przeczesując wspomnienia Leona Krzywickiego i sprawdzając (bo taką sugestię wyraził nieoceniony Umami), czy jego życiowe drogi nie przecięły się przypadkiem na pewnej konferencji w Paryżu z losami Romana Dmowskiego. Okazało się, że panowie widzieli się jedynie raz i to w zupełnie innych okolicznościach. Jednak przy okazji owej kwerendy odnalazłem takie oto zapiski:

„W r. 1902-03 w Wilnie zwracała na siebie uwagę gromadka młodzieży, głoszącej radykalne poglądy, a jednocześnie nader starannie ubranej i wysiadującej w kawiarniach tamtejszych. W mieście słynęła jako kółko złotej młodzieży. Jej przywódcą i natchnieniem był niejaki Winkler. Słusznego wzrostu, brunet, z twarzą przystojną, smukłą a energiczną, był młodzieńcem pełnym życia i użycia. Skromne środki nie starczały mu na zaspokojenie jego pożądań. Wyzwolony od jakichkolwiek hamulców natury moralnej, powziął zamiar zdobycia pieniędzy drogą mordu. Zwrócił uwagę na niejakiego Tomaszewskiego, podstarzałego kawalera, który cały swój majątek w wysokości około 10 000 rubli, ulokowany w papierach publicznych, nosił przy sobie” (t. III, s. 333).

„Przystąpiono do czynu. W mieszkaniu Tomaszewskiego według zwyczaju mieli spędzić wieczór na grze w karty. Winkler przygotował szybko działającą truciznę – gdy Tomaszewski z innymi rozgrywali partię, zbliżył się do niego z tyłu, pogrążył w jego ciele igłę i dokonał zastrzyku. Upatrzona ofiara wyzionęła ducha natychmiast. Już wtedy niektórzy z uczestników otrzeźwieli, jeden z nich, Dauksza, zaczął beczeć jak dziecko, ale nie było dla niego wyjścia. Trzeba było pomyśleć o ukryciu trupa. Zabójstwa dokonano w mieszkaniu, w którym prócz Tomaszewskiego nikt nie mieszkał. Włożono trupa w duży kosz, Dauksza odwiózł go na dworzec, stamtąd wysłał pakunek do Mińska, a w Mińsku przewiózł z jednego dworca Wileńskiego, na drugi, Moskiewski, i znowu wysłał do jakiejś bardzo dalekiej stacji do odebrania przez nadawcę. Winkler na drugi dzień zniknął tajemnie przed kolegami z Wilna wraz z pieniędzmi, które zabrał zamordowanemu Tomaszewskiemu, pozostawiając wspólników zdziwionych tym jego postępkiem i zwolna orientujących się w istotnym charakterze swego czynu. Winkler był u mnie wtedy w Warszawie, przedstawił się jako młodzieniec, który nie znajduje dla siebie, dzięki ciężkim warunkom politycznym, przestworu dla działalności socjalistycznej w ojczyźnie, postanowił wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Zwracał się do mnie z prośbą o informację, gdzie najlepiej byłoby tam osiąść, do jakich osób mógłby się udać itd. Widziałem go wtedy po raz pierwszy i ostatni. Jak się okazało, był u mnie pod przybranym nazwiskiem”. (t. III, s. 334).

„Dopiero w lat przeszło dwadzieścia później zgadaliśmy się z Aleksandrem Dębskim o tej sprawie. Od niego dowiedziałem się, że w parę lat po zbrodni wileńskiej w ruchu robotniczym polskim w Ameryce wypłynął bardzo młody mężczyzna, zapowiadający całym swoim postępowaniem, iż jest to materiał na przyszłego przywódcę. Dębski z przyjaciółmi swoimi*”

I tu ciąg wspomnień Krzywickiego gwałtownie się urywa, bowiem gwiazdka (*) kieruje nas do przypisu, w którym czytamy: „Brak końca”.

Co ciekawe w swych wspomnieniach Krzywicki opisuje zbrodnię z Wilna dwukrotnie. Bardzo podobny opis zdarzeń odnajdziemy także w drugim tomie jego wspomnień. Jednak także w nim nie odnajdziemy ciągu dalszego losów niejakiego Winklera, którego mimo szkaradnej skazy na życiorysie Aleksander Dębski i Leon Krzywicki pozwolili sobie określić mianem „materiału na przyszłego przywódcę”. Nie wiem, czy na podstawie tak marnych przesłanek jesteśmy w stanie odkryć amerykańską tożsamość mordercy Tomaszewskiego. Mnie po wglądzie do artykułu prasowego relacjonującego proces pozostałych członków wileńskiej grupy, udało się ustalić, że imć Winkler posługiwał się (zapewne fałszywym) imieniem Józef.

Mamy więc arcyciekawą zagadkę do rozwiązania, a może nie do rozwiązania. Niemniej jednak udało mam się z całą pewnością stwierdzić, że Stefan Żeromski w opisie tego konkretnego morderczego epizodu, żadnym proroctwem nie błysnął, a Coryllus wręcz przeciwnie.

Ten epizod to dobra okazja, by nieco bliżej przyjrzeć się postaci Aleksandra Dębskiego, który przez długi czas zajmował się krzewieniem socjalizmu w Ameryce, a od czasu do czasu kamuflowaniem przedstawicieli „złotej młodzieży”, gdy jej przedstawiciele wykazywali groźne dla sprawy, ambicje bycia nadczłowiekiem i odchylenia w stronę „anarchizmu indywidualistycznego”. O panu Aleksandrze (późniejszym senatorze II RP) opowiem jednak przy innej okazji. Wróćmy do wspomnień Krzywickiego, bo niektórzy z nas, są zapewne w stanie uwierzyć, że takie kanalie jak Winkler były pośród socjalistów jakimś szkaradnym wyjątkiem. Chyba nie koniecznie. Oto dzieje grzechów innej wileńskiej kreatury:

„Odszczepieńcy składali się z najrozmaitszych żywiołów, niekiedy ujemnej uczciwości, ale (…) wtłoczonych, niekiedy z braku innych zastępów do organizacji socjalistycznych. W Wilnie rozgrywały się dramaty i działy się rzeczy, wobec których ogarniało nas w Warszawie zdumienie i protest. Taką postacią odcinającą się ostro od nas był Wołk-Łaniewski. (…) W Wilnie był częstym gościem i upodobał sobie kółko dziewczęce, a więc uczennic wyższych klas gimnazjalnych i dziewcząt, które już coś skończyły. Pogawędki o socjalizmie schodziły na propagandę teoretyczną wolnej miłości, a właściwie niekoniecznie całkowicie teoretyczną. Wymagał dla wykazania, że pojmują w całej pełni te ideały, żeby któraś siadała mu na kolanach, przy czym ręka jego była bardzo swawolna – doszło do tego, że ojciec jednej z uczestniczek wyrzucił córkę z domu jako ladacznicę i groził, że zgłosi ją do rewizji policyjnej, zresztą najniesłuszniej. Ale to zachowanie rodzica świadczy, jak spoglądano w Wilnie w ogóle na socjalizm wśród zwykłej inteligencji. Wołk, aresztowany w r. 1881 (…) i wysłany na Sybir, dorobił się podobno olbrzymiej fortuny, jako przedsiębiorca na wielką skalę, prowadzący dziesiątki szynków wśród ludności górniczej bodaj. Więcej o nim nic nie słyszałem. Utonął tam na Syberii w swoich geszeftach i opajaniu ludzi”. (t. III, s.330-331)

Sprawa owej z”ręcznej” obyczajowej agitacji także stała się inspiracją literacką. Otóż wątek ten wykorzystała Eliza Orzeszkowa w mało znanym utworze „Widma”. Dziełko choć dostępne, to z racji trącącego myszką i pełnego obyczajowych woalów języka, jest dość trudno przystępne. Fabuła krąży wokół dziewczęcej fascynacji młodzieńcem, który był nie dość, że niespokojny duchem, to bez wątpienia także i ciałem. W ramach owych niepokojów, wodził ów młodzian dziewczę na łono przyrody, by zadzierzgać tam „związki braterstwa w idei”:

„Wobec natury niepokalanej niesprawiedliwością, ani nędzą żadną... wobec złotych obłoków tych, na których tak by dobrze nam było płynąć razem w odludną samotność i niezmąconą ciszę jakąś... w imię świętej, wielkiej prawdy, którą bronić mamy od gnębiących ją przesądów... my, dzieci świata, ludzie nowi, przysięgamy, że przez całe życie nasze... do śmierci... na wieki, będziemy dla siebie bratem i siostrą — w idei!“

Gdy powstali, ona podała mu do pocałunku czoło swe, jak zorza różowe, a on przylgnął doń ustami, dłużej, goręcej, niż na to pozwalał świeżo zawarty pomiędzy nimi związek braterstwa w idei.

Zstępowali ze wzgórza, trzymając się, jak dzieci, za ręce. Ona patrzała na niego wzrokiem, pełnym niewysłowionej czułości; on wrzał wewnętrznie, lecz powściągał się, zwyciężał, i tylko, nie wiedzieć dla czego, teraz właśnie opowiadać jej zaczął o spotykanych w stolicy parach szczęśliwych, które, wzgardziwszy wszelkimi przesądami gminu, kochają się, i żyją razem, bez żadnych pozwoleń ani uświęceń ludzkich. Teraz, po raz pierwszy, odsłaniać począł przed nią jeszcze ideę, o której mówić nie przyszło im dotąd na myśl. Była nią: wolna miłość”.

Na drodze tej wolnej miłości Orzeszkowa postawiła dziadka tradycjonalistę, który próbował wnuczce przemówić do rozsądku. Niestety jego idee okazały się dla dziewczęcia dużo mnie atrakcyjne. Koniec opowieści mógł być więc tylko jeden. O ile, porywana postępowymi prądami parka, w zamiarze sycenia zmysłów uciekła do stolicy, o tyle dziadek od tychże zmysłów ewidentnie odszedł, czyli potocznie mówiąc zwariował.

Cóż chyba pora rozprawić się z wymową dzieła Orzeszkowej. Nie wiem, czy chcąc, czy nie chcąc, ale wyłożyła nam ona, że w niedalekiej przyszłości ludzie związani z tak zwanym tradycyjnym postrzeganiem rzeczywistości skazani będą na odchodzenie od zmysłów, bowiem nowe idee na tyle przemodelują świat, że normalne funkcjonowanie będzie w nim trudne, o ile w ogóle możliwe. Przywiązanie do norm i tradycji będzie oznaczało skok w sferę szeroko pojętego wariactwa. Ciekaw jestem, co rzekłaby pani Eliza czytając teksty, które w poszukiwaniu informacji o Wołk-Łaniewskim, przypadkowo odnalazłem. Przypadkowo, bowiem pewna pani posługuje się tym właśnie nazwiskiem.

Same wymyślone przez nią tutuły, przeważnie traktują o różnych cielesnych przypadłościach, które należałoby skonsultować z lekarzem pierwszego kontaktu, ale tak zupełnie przy okazji, aż proszą się o specjalistyczną diagnozę profesora Święcickiego:

„Aborcje Bidena”, „Za ryj”, „Wpierdol, ale po bożemu”, „Szatan w dupie”, „Męczennica macicy”.

Ja nie będę Was tu zachęcał do nurzania się w tej obyczajowej borowinie pani Wołk-Łaniewskiej, za to zachęcam do lektury książki profesora Święcickiego, którą z całego serca i duszy polecam. Wszak warto się co jakiś czas upewniać, że to jednak świat oszalał, a nie My.

https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/buka-u-psychiatry/

 

A tu w dobrej cenie komplet wspomnień Ludwika Krzywickiego.

https://allegrolokalnie.pl/oferta/ludwik-krzywicki-wspomnienia

Nie sugerujcie się nazwiskiem. On bardzo często prostuje (a nie zakrzywia) nam ogląd świata socjalistów, a (co wiemy od dziś) pozwala nawet odkrywać prawdę o inspiracjach naszych "wielkich" pisarzy.

Uważam, że te trzy tomy to idealny suplement do coryllusowej trylogii o socjalizmie, choć edytorsko ma się jak jak szampon do szampana.

źródło: http://pointblack.szkolanawigatorow.pl/kapan-kontra-czerwone-barany

 



tagi: coryllus  wspomnienia  żeromski  ludwik krzywiski  dzieje grzechu  widma  orzeszkowa  buka u psyhiatry 

betacool
18 lutego 2021 17:17
16     1596    14 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

gabriel-maciejewski @betacool
18 lutego 2021 18:13

Minkiewicz miał ksywę Fiut, a tych kufrów było więcej

zaloguj się by móc komentować

jolanta-gancarz @betacool
18 lutego 2021 19:14

Z Wołk - Łaniewskich była matka Hipolita Korwin Milewskiego, więc to może jakiś jego kuzyn? 

Krzywickiego wszystkim goraco polecam, bo takiej szczerości w opisywaniu różnych wybryków wszelkiej maści socjalistów trudno znaleźć w innych wspomnieniach. A co do wędrujących kufrów z makabryczną zawartością, to musiała być nie tylko polska specjalność, bo w jednej z powieści Agaty Christie też mamy z tym motywem do czynienia. Niestety, nie pamietam tytułu.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @jolanta-gancarz 18 lutego 2021 19:14
18 lutego 2021 19:38

W tamtej epoce kufry podróżne miały sluszne rozmiary (vide: serial "Gwiazdy lombardu"  na FOCUS TV).
Stąd zapewne wykorzystanie ich do takich róniez celów narzucało się jako oczywistość.

 

zaloguj się by móc komentować

bolek @betacool
18 lutego 2021 20:13

Trzy trupy w kufrze - made in England.

Trochę makabryczne!

zaloguj się by móc komentować

bolek @betacool
18 lutego 2021 20:36

Jeszcze tylko to i już nie spamuję.

Trup w kufrze

zaloguj się by móc komentować

ParysvelParwowski @betacool
18 lutego 2021 20:46

Spokojnie się mieszczę w takim kuferze, wiem bo mam, jest przeogromny. Kobiety to ze dwie wejdą jak je dobrze upchać. Kufer od środka jest wyklejony wydrukowanymi płachtami carskich cygaretów z końca XIX wieku.

zaloguj się by móc komentować

tadman @jolanta-gancarz 18 lutego 2021 19:14
18 lutego 2021 23:29

Walizki też są dobre, ale często wymagają umiejętności masarskich.

zaloguj się by móc komentować

betacool @gabriel-maciejewski 18 lutego 2021 18:13
19 lutego 2021 12:49

Tak, a my musimy wybierać zdjęcia pasujące do narodowego albumu...

Henryk Minkiewicz ps. Fiut

https://d-pt.ppstatic.pl/k/r/1/9b/9c/58888bc38d8ff_p.jpg?1541945348

https://d-pt.ppstatic.pl/k/r/1/d5/a9/588b6f0aeb01a_p.jpg?1485532939

 

zaloguj się by móc komentować

betacool @jolanta-gancarz 18 lutego 2021 19:14
19 lutego 2021 12:56

Wołk-Łaniewscy to stary ród i jak widać nadal pracuje na swoją reputację.

A kufry i owszem w kryminałach i kryminalnej prasie pojawiają się w tamtym czasie często. Motyw podania trucizny za pomocą strzykawki to chyba nasz wkład w rozwój literatury.

zaloguj się by móc komentować

betacool @ParysvelParwowski 18 lutego 2021 20:46
19 lutego 2021 12:59

Wow. Mój dziadek prztargał z racji repatriacji przeogromny. Trzymał w nim na strychu zboże dla kur. Mieściło się w nim z dziesięć worków. Ja z siostrą na luzie.

zaloguj się by móc komentować

betacool @tadman 18 lutego 2021 23:29
19 lutego 2021 13:02

W walizach to wiózł z Ameryki dla polskich PPS-aków Aleksander Dębski 3500 dolarów w złocie, ale to historia do innego odcinka makulektur.

zaloguj się by móc komentować

Andrzej-z-Gdanska @betacool
19 lutego 2021 16:57

Jeszcze kilka takich notek i będzie można wydać profesjonalny poradnik rewolucjonisty każdej "maści" pod tytułem "Makulektura człowieka postępowego". :))

zaloguj się by móc komentować

tadman @betacool 19 lutego 2021 12:49
19 lutego 2021 23:06

Tak patrzę i dochodzę do wniosku, że kiedyś dziennikarze zasługiwali na dobrą wypłatę.

zaloguj się by móc komentować

betacool @tadman 19 lutego 2021 23:06
20 lutego 2021 10:39

Czy to sugestia, że dziś zasługują na długą podróż koleją?

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @betacool 20 lutego 2021 10:39
20 lutego 2021 10:51

Jak rozumiem, w pojemnym kufrze. Jestem za.

zaloguj się by móc komentować

betacool @stanislaw-orda 20 lutego 2021 10:51
20 lutego 2021 17:35

Ech. Lepiej już zostawmy co lewackie - lewakowi...

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować