-

betacool

Opowieści zbieżnej treści - traktaty o wojnie i dowcip o nurku

 

makulektura nr 64 cz.1

Opowieści zbieżnej treści - traktaty o wojnie i dowcip o nurku

 

Kazimierz Bartoszewicz, Rzeczpospolita Babińska, Wydawnictwo M. Arcta, Kraków 1909, s.151

 

Niniejszy wpis dedykuję Magazynierowi, bowiem swoim komentarzem utwierdził mnie
w przekonaniu, że dobry Nawigator powinien ufać swoim intuicjom, a nawet Baśniom..

 

Nie wszyscy chyba zdają sobie sprawę z tego, że w naszej ojczyźnie o niektóre tradycje dba się wytrwale, rzetelnie, by nie rzec pieczołowicie. Jedną z nich jest sumiennie kontynuowane wydawanie rocznika, który wystartował w 1921 roku i nosił tytuł „Reformacja w Polsce”. Jego redaktorem naczelnym był Stanisław Kot. Jego powojenną kontynuacją jest rocznik ukazujący się pod nieco zmienionym tytułem „Odrodzenie i reformacja w Polsce”.

Niektórych może trochę dziwić, że nigdy w naszym kraju nie powstał periodyk poświęcony nurtowi przeciwnemu. Ale jak weźmiemy pod uwagę fakt, że na zasadzie zupełnego przeciwieństwa nosiłby prawdopodobnie tytuł „Uśmiercenie i kontrreformacja”, to dojdziemy do jedynie słusznego wniosku, że może lepiej, że go nie ma.

Muszę przyznać, że w moich książkowych poszukiwaniach "Koci" periodyk nie raz miałem w ręku, ale tak zwany „poKot” nawinął mi się przed oczy po raz pierwszy. Okazało się, że moja wstrzemięźliwość była zupełnie bezzasadna, oto bowiem w 2015 roku ukazał się w nim (czyli w "Odrodzeniu i reformacji w Polsce") artykuł Karola Łopateckiego o twórczości wojskowej Albrechta Hohenzollerna, dodajmy że ze wszech miar ciekawy, więc będę go cytował obficie:

W 2009 r. świat naukowy obiegła informacja, że prywatny kolekcjoner wystawił pięknie iluminowany, renesansowy manuskrypt na aukcji w domu aukcyjnym Sotheby’s w Londynie. Ze względu na znaczną wartość dzieła postanowiono dokonać szczegółowych badań zmierzających do ustalenia autorstwa i czasu powstania. Udostępniono ten manuskrypt Pameli Porter, która od kilkunastu lat badała inny traktat przechowywany w British Library (…). Jej prace przyniosły niezwykłe efekty, udało się jej bowiem zidentyfikować dwa manuskrypty jako jedną, nieznaną dotychczas w nauce, książkę autorstwa Albrechta Hohenzollerna”.

Ostatecznie dzieło, wycenione na 70 000 - 100 000 funtów brytyjskich, osiągnęło w licytacji (7 VII 2009) cenę 289 250 funtów. Tego dnia oficjalny kurs funta do złotówki wynosił 5,268, transakcja opiewała więc na 1 523 769 zł”.

Owe manuskrypty były traktatami wojskowymi. Pierwsze wzmianki o przechowywaniu tych ksiąg na Wyspach pochodzą z 1710 roku. Wcześniejszych śladów nie odnaleziono, ale skąd się wzięły w Anglii nie wiadomo. Karol Łopatecki tak pisze o początkach dzieła Albrechta:

„Praca miała pierwotnie charakter prywatny. Jakościowa zmiana nastąpiła w 1552 r., kiedy to suzeren księcia – Zygmunt II August – gościł w Królewcu (12-19 września). Wizyta króla rozpoczęła się niefortunnie, gdyż jedna z wystrzelonych na jego cześć kul armatnich ugodziła w głowę młodego księcia Wiśniowieckiego, „aż na króla mózg wyskoczył”. Książę przeprowadził inkwizycję i wykazała ona, że przyczyną wypadku był proch rozsypany pod armatą, który zajął się ogniem i zmienił pozycję lufy. Odpowiedzialnego za to puszkarza skazano na śmierć, jednak Zygmunt August miał zaprotestować, bo „niesłusznie byłoby, aby puszkarz za niepostrzeżenie swoje miał być śmiercią karany”. Pomimo to oskarżony musiał ratować się ucieczką. Być może dla zmazania wrażenia tego wypadku książę pokazał królowi zgromadzone materiały dotyczące zagadnień wojskowych. Jak sam wspominał, był wówczas bliski porzucenia studiów, jednakże ostatni z Jagiellonów, zachwycony pracą kuzyna, poprosił o jej kontynuację, składając tym samym niecodzienne i zaszczytne zamówienie”.

Jak widzimy dramatyczne zdarzenie zostało dyplomatycznie „zdetonowane” i nasz król stał się z niedoszłej ofiary zwolennikiem przygotowania unikalnego dzieła. Gdyby Zygmunt August miał możność pooglądania choć kilku filmów o działaniu mafii, to wiedziałby, że niektóre podarunki są nafaszerowane podejrzanymi, wręcz podłymi intencjami. Polski król przyjmując ów prezent, brał bowiem patronat nad jego uzupełnianiem. A aneks miał dotyczyć polskiej wojskowości i polskiego teatru przyszłych wojen. W ten sposób dzieło miało nabrać jeszcze bardziej międzynarodowego sznytu, który i tak bardzo wyraźnie się w nim rysował:

„…w księdze odnajdujemy artykuły wojskowe pochodzące z Francji, Danii, Szwecji, Polski. Najbardziej spektakularna jest znajomość angielskich statutów wojennych Henryka VIII. Zostały one przetłumaczone na język niemiecki, a ich analiza wskazuje, że jest to fragment aktu ogłoszonego w 1544 r. (…) Szczególnie interesujące – zwłaszcza z uwagi na sprawy polskie – są informacje o zasadach werbunku wojsk koronnych. Ich uwzględnienie wiąże się z podjęciem przez Albrechta Hohenzollerna w 1556 r. zaciągu oddziałów polskiej jazdy pod dowództwem Bernarda Pretwicza”.

To ostatnie nazwisko radzę zapamiętać, bowiem się w tej opowieści jeszcze pojawi. 

Karol Łopatecki tłumaczy nam również dlaczego dzieło księcia Albrechta pozostało jedynie w manuskryptach i nigdy go nie wydrukowano:

„Zastanowić się warto, dlaczego książę nie zdecydował się na wydanie przynajmniej jednej ze swych prac drukiem? Z racji pochodzenia należał do tej grupy twórców, dla której koszty publikacji nie były przeszkodą. Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto zwrócić uwagę na specyfikę epoki. W całym XVI w. liczba rękopiśmiennych traktatów wojskowych jest większa niż drukowanych, co należy łączyć, jak przekonuje Rainer Leng, nie tyle z koniecznością zachowania wiedzy wojskowej w tajemnicy, ile z chęcią utrzymania jej ekskluzywnego i elitarnego charakteru. Nawet gdy określone pozycje wydawano drukiem, to w bardzo niskich nakładach, ponadto starano się poszczególne egzemplarze ręcznie kolorować. Dzięki temu posiadacz takiego dzieła miał poczucie wyjątkowości, z drugiej strony kosztownie wydany (zilustrowany i wytrawnie oprawiony) kodeks podnosił prestiż autora. Paradoksalnie fakt sporządzenia kilku lub kilkunastu pięknie iluminowanych, rękopiśmiennych kopii, a nie wytłoczenie utworu świadczyło o bogactwie Albrechta Hohenzollerna”.

To nie wszystkie ciekawe detale. Łopatecki twierdzi, że Albrecht kontynuował pisanie tego dzieła aż do lat bezpośrednio poprzedzających jego śmierć i że ewidentnie traktował je jako podręcznik wojskowy dla małoletniego następcy tronu.

„Autor podkreślił w nim, że władca sprawuje rządy dla chwały bożej, a także dobrobytu poddanych. Aby zrealizować te zamierzenia w polityce wewnętrznej, książę musi wykorzystać przede wszystkim instrumenty prawne. Władca powinien również bronić państwa, a w razie konieczności – osobiście uczestniczyć w kampanii wojennej, a do tego niezbędna jest szeroka wiedza wojskowa na temat tak pożądanych, jak i niewłaściwych zachowań. Albrecht Hohenzollern w Rejestrze nie rozwodzi się zbytnio nad tym zagadnieniem, informując syna, że wszystkie niezbędne informacje może uzyskać, studiując traktat wojenny jego autorstwa”.

Jak widzimy Albrecht dbał nie tylko międzynarodowy charakter dzieła. Równie ważną dla niego sprawą była ponadpokoleniowość jego rozważań, a także ich wysoka jakość:

„Opublikowane wyniki badań wskazują, że książę był zaangażowany w pogłębianie wiedzy wojskowej. (…) Wiemy, że posiadał siatkę agentów, od których otrzymywał informacje. Mamy świadomość, w jaki sposób zdobywał publikacje o charakterze militarnym, informacje o nowinkach technicznych, planach i makietach, tak dotyczących fortyfikacji, jak i szyków bojowych oraz marszowych, a także relacje z działań wojennych”.

W artykule Łopacińskiego pojawia się jeszcze jedna istotna wiadomość, którą powinniśmy zapamiętać:

„…ostatni fragment o wojskowości tureckiej w traktacie A i B jest oderwany od całości i sprawia wrażenie niedokończonego”.

Albrecht nie lubił jednak pozostawiać nie dokończonych spraw…

***

W roku 2015 wydawnictwo Historia Iagellonica wypuściło na rynek księgę Stanisława Sarnickiego pod tytułem „Księgi hetmańskie”. Uchodzi ono w oczach historyków za jedno z najważniejszych źródeł do historii wojskowości dawnej Rzeczypospolitej. Jego autor w dziesięciu księgach przedstawił: pozycję hetmana i innych dowódców, technikę wojskową, szkolenie wojska, przygotowanie działań militarnych, szyki bojowe, metody obrony i zdobywania warowni, sposoby walki z Tatarami i prowadzenie wojen na morzu.

Nikt by nie pomyślał, że dzieło to wzbudzi po wielu wiekach jakiekolwiek zainteresowanie. W każdym razie chyba nikt ze wzmiankowanego wydawnictwa. Z tego co mogłem wyśledzić książka została wydana w twardej oprawie. Została do niej dołączona płyta CD. Podejrzewam, że znalazło się na płycie wiele rycin, które w rękopisie „Ksiąg” się pojawiły, a których przedsmak możemy poczuć na załączonym do mojego wpisu zdjęciu. Nakład wydania to 200 (słownie dwieście) egzemplarzy, mimo dość wysokiej ceny (80 zł) rozszedł się niepostrzeżenie i nawet tak wytrawny tropiciel białych kruków jak ja, pozostał z pustymi rękami. 

Zakląłem szpetnie nie po francusku, bowiem do postaci Sarnickiego przywiodła mnie zupełnie inna - „babińska” ścieżka. Ale zanim nią pójdziemy, warto wspomnieć o paru ciekawych szczegółach z życiorysu pana Stanisława. Urodził się około roku 1532. Studiował w Królewcu (na koszt księcia pruskiego Albrechta), Wittenberdze (od 1547) i Genewie, gdzie zetknął się z działaczami reformacyjnymi. Był m.in. słuchaczem wykładów Melanchtona w Wittenberdze oraz nauk Kalwina w Genewie, którego był uczniem i zwolennikiem. Tenże Sarnicki opublikował relację łacińską o Rzeczpospolitej Babińskiej „Descriptio Republicae Babinensis”, którą włączył do druku swego głównego dzieła historycznego zatytułowanego Annales.

Warto nadmienić (na co zwrócił uwagę najdociekliwszy, od 1908 roku aż do dziś, badacz dziejów Rzeczpospolitej Babińskiej – Kazimierz Bartoszewicz), że oba dzieła nie zostały przełożone na język polski. Pan Kazimierz pisał o tym ponad sto lat temu, a sytuacja, jak by to powiedzieć, nie posunęła się znacząco naprzód. Co dziwniejsze Sarnickiego tłumaczono całymi fragmentami na niemiecki, tak jakby ktoś uznał, że jego relacja o Babinie jest z nierozpoznanych względów cenna:

„W bibliotece Czartoryskich znalazłem ośmiokartkową broszurę p. t. „Beschreibung des Ursprungs der Alabander“ (1654, bez miejsca druku). Jest to opis początków założonego w Prusiech książęcych stowarzyszenia humorystycznego. Opis ten jest bardzo krótki, bo większą część broszury zajmuje przedruk dosłowny wiadomości Sarnickiego o Babinie, wraz z dosłownym tłumaczeniem niemieckim. Jest to tem więcej charakterystyczne, że na przekład polski Sarnickiego nikt się do naszych czasów nie zdobył”.

Żebyśmy jednak z braku jakichkolwiek tłumaczeń zupełnie nie zdziadzieli, po kolejnych stu latach mogliśmy odnotować błysk i świst 200 egzemplarzowego meteoru „Ksiąg hetmańskich”.

Z tych błysków i świstów mogę Wam jedynie przytoczyć, to co udało mi się wyłowić z nielicznych opracowań o tekście „Ksiąg”.

Stanisław Sarnicki w latach siedemdziesiątych XVI wieku pisał, że motywem, który skłonił go do napisania „Ksiąg hetmańskich”, było szkolenie wszystkich narodów języka słowiańskiego, by nie cierpiały od „przeklętych barbarów psiej krwie tatarskiej”. Widzimy więc, że zajął się przede wszystkim tematyką walki z niewiernymi, którą wcześniej i nie do końca rozpoznawał sam książę Albrecht.

Nieco więcej o „Księgach” napisał Marek Ferenc z UJ w artykule „Rusini, Ruś i Ukraina w Księgach hetmańskich Stanisława Sarnickiego.

Przyznam, że czytając te kilka stron, doznałem poznawczego wstrząsu. Otóż Marek Ferenc odnotował, że na kartach Ksiąg kilkukrotnie pojawił się Bernard Pretwicz (ten, o którym w swych traktatach wspominał książę Albrecht). Sarnicki postrzegał go jako wybitnego specjalistę od walki z ordą. Oprócz błyskotliwości w rozpoznawaniu wojennych fachowców, Sarnicki imponował wiedzą z wielu innych dziedzin związanych z powadzeniem wojny:

Omawiając finansowanie wojny, wspominał o ruskich żupach solnych, które jego zdaniem, wspólnie z wielickimi, przynosiły dochody przekraczające wpływy ze wszystkich ceł Rzeczypospolitej. Twierdził, że ukraińskie dęby są chwalone jako materiał do budowy statków. Z niewątpliwą dumą wspominał o obecności w krajobrazie Podola licznych starożytnych kurhanów. Pisał też o nieprzyjaznej naturze, na przykład niezdatnej do picia wodzie: „wody niezdrowe są ku Kijowu”. Pamiętać przy tym trzeba, że wiedza geograficzna Sarnickiego oraz jego twórczość kartograficzna nie spotkały się z uznaniem historyków. Był on także jednym z prekursorów mitu o sarmackim pochodzeniu Polaków”.

Przyznam, że czytając ten fragment mocno się wzruszyłem. Mam nadzieję, że Coryllus również. On pewnie bardziej z powodu salin, o których istotnej roli rozprawiał w swoich Baśniach. Mnie natomiast chwycił za serce fragment o ukraińskich dębach, o których pisałem przy zupełnie innej okazji. Pamiętam długą dyskusję z osobą, która twierdziła, że ich wycinka miała związek ze zwykłym chłopskim wandalizmem. Ja uważałem, że było to celowe niszczenie materiału strategicznego i byłem skłonny, nazwać je wycinaniem i niszczeniem szans na niepodległość.

To jednak nie wszystko. Marek Ferenc zauważa, że Sarnicki opisał dokładnie szlaki najazdów tatarskich wiodących przez Ukrainę, a sposoby obrony przed ich najazdem. Zwrócił uwagę nawet na takie detale, jak końskie ogony:

„W Księgach można też znaleźć wiadomości o wyposażeniu i uzbrojeniu używanym na Rusi i Ukrainie. Prezentując rodzaje koni wojskowych, wśród najbardziej nadających się dla chorągwi kozackich wymieniono hodowane na Podolu i w Mołdawii. Z drugiej strony jako niepraktyczne na Rusi wskazano konie szwabskie z obciętymi ogonami, gdyż nie miałyby one czym odganiać się od uciążliwych owadów”.

Najbardziej w artykule Marka Ferenca zaintrygował mnie jednak ten oto fragment:

„Wśród ciekawostek należy wymienić, odnotowane w Księgach, pojawienie się na Rusi „przed niedawnemi czasy” jakiegoś Włocha z wyposażeniem nurka. Sarnicki dostrzegał możliwość wojskowego wykorzystania takiego ekwipunku, między innymi na Dnieprze (nawet zamieścił rysunek nurka, którego po łacinie nazywał urinator), ale jego włoski posiadacz proponował użycie go do celów cywilnych, tj. oczyszczenia rzek, aby uczynić je spławnymi. Demonstrował możliwości swojego sprzętu w nurcie Wieprza”.

Włoski nurek nie zyskał jednak uznania szlachty, która wyśmiała go z powodu maski upodabniającej go do małpy. Co najciekawsze śmiech naszej szlachty dotyczący podobnego zdarzenia dochodzi także z jednego z pierwszych wpisów do babińskiego „Rejestru”. Tak pisał o tym Bartoszewicz:

Do liczniej reprezentowanych w Babinie urzędników należeli jeszcze koniuszowie, rybitwowie, rybołowi i ekonomi. Stanisław Jankowski został rybołowem pstrągów i łososi, bo widział w Podgórzu nurków, co cały dzień i noc siedzą w wodzie, pstrągom łamią głowy, kładą je pod kamień, a potem wybierają”.

To nie jedyna babińska historia, która okazała się nie do końca zmyśloną. Tę wytropiłem ja, ale kilka innych trafnie zidentyfikował Bartoszewicz.

Okazuje się, że babińskim Rejestrze pod postacią mało dowcipnych anegdot, znalazło się wiele autentycznych detali dotyczących sposobów przenoszenia informacji, prowadzenia działań wojskowych, aprowizacji i zupełnie konkretnych osób (ot choćby Maurycego Orańskiego, czy konkretnych papieży). O tym jednak opowiem w kolejnym wpisie. Wyjaśnię także dlaczego na obrazie Matejki „Rzeczpospolita Babińska” najwyżej ulokowaną postacią jest błazen. Mam nadzieję, moja dzisiejsza opowieść wyjaśniła nieco symbolikę osób skrytych nieco w cieniu, a strzelających do tarczy, które nieopatrznie odsłonił trefniś zajęty brawurowym wzlotem ponad całe babińskie towarzystwo.

Opowieść o błaźnie powiedzie nas do małej, znajdującej się na pograniczu niemiecko-francuskim mieściny i do wcale niemałych nazwisk, które się z nią w przedziwny sposób związały.

Do tego czasu możemy sobie pogdybać o tym w jaki sposób cenne traktaty Albrechta znalazły się w Anglii. Powinniśmy też zastanowić nad tym, do czyich bibliotek trafił rękopis dzieła Sarnickiego. Wszak ktoś wiele lat później pamiętał o wspaniałych ukraińskich dębach, które należało wyciąć. Przecież wiedza o konieczności wycinki nie pochodziła z kozackich bibliotek.

Chyba, że (jak to zwykle w naszej historii bywa), akapit z dzieła Sarnickiego i smutny los ukraińskich dębów to kolejna zupełnie przypadkowa koincydencja...

P.S. Póki co znikam niczym włoski nurek. Wynurzenie dopiero w sierpniu.



tagi: albrecht hohenzollern  rzeczpospolita babińska  kazimierz bartoszewicz  stanisław sarnicki  dęby  traktaty o wojnie  nurek  księgi hetmańskie 

betacool
18 lipca 2019 21:22
18     2175    9 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

bolek @betacool
19 lipca 2019 00:43

"P.S. Póki co znikam niczym włoski nurek. Wynurzenie dopiero w sierpniu."

Wypoczywaj!

PS

Kruca bomba "sierpień"? "Kopa cziasu" :D

zaloguj się by móc komentować

betacool @bolek 19 lipca 2019 00:43
19 lipca 2019 18:21

Dzięki.

Widzę, że większość Nawigatorów pod wodą i na głębokim wdechu.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @betacool
19 lipca 2019 19:45

Dzięki. Wynużam się ze swojego blogu, patrzę i czytam ku swojej uciesze i niepomiernemu zdziwieniu:

"Okazuje się, że babińskim Rejestrze pod postacią mało dowcipnych anegdot, znalazło się wiele autentycznych detali dotyczących sposobów przenoszenia informacji, prowadzenia działań wojskowych, aprowizacji i zupełnie konkretnych osób (ot choćby Maurycego Orańskiego, czy konkretnych papieży)."

Dobrze, że mnie Grzeralts wymęczył tymi dyskusjami, bo inaczej bym był podskoczył na siedząco i jeszcze spadł z fotelika mojego rozwalającego się.

I jedno, co ci powiem, to że Stanisława Sarnickiego  „Księgi hetmańskie” będę miał, być może niedługo nawet. Coś dla "chamów": https://chamo.bj.uj.edu.pl/uj/search/query?term_1=Stanisław+Sarnicki+„Księgi+hetmańskie”&theme=system

W najgorszym razie w październiku. Dam znać i prześlę. Ale dedukuję, że Księgi są jednak w ojczystym języku pisane. 

Historia spadkobiercy Albrechta, czyli Albrechta Fryderyka, ostatniego z tej linii na tronie pruskim, zasługuje na osobny wpis. Niby zapadł na chorobę umysłową a może i naprawdę, zaś Prusy jego stryj, Jan Zygmunt przyłączył do Brandenburgii. Nie wiem czy tym razem słusznie, ale siłą rzeczy nasuwają mi się podejrzenia na temat "rodzinnych" stosunków w familii Hohenzollernów. Capo tutti di capi to zawsze stanowisko atrakcyjne, obojętnie czy dla stryjka czy dla bratanka. Nie wziął sobie do serca, jak widać Albrecht Fryderyk, dedykacji swego ojca złożonej pod księgami wojennymi.   

zaloguj się by móc komentować

betacool @Magazynier 19 lipca 2019 19:45
19 lipca 2019 20:47

W sumie tylko Bartoszewicz z pewnym zdziwieniem stwierdził, że niektóre historie babińskie są prawdziwe, a niektóre w dodatku wcale nie śmieszne. Kilka wpisów się wręcz powtarza, a zdają się zbyt banalne, by na podstawie takiego "suchara" do kompanii przyjmować.

Paskudne jest to, że pełnego rejestru babińskiego też nie wydano, bo i niby po co. Chronologia wpisów mogłaby się okazać bardzo ciekawa. 

Ale tropy wiodące za granicę są najciekawsze i na dodatek najdziwniejsze.

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @betacool 19 lipca 2019 20:47
19 lipca 2019 22:13

Dla nas najdziwniejsze, ale dla "siedzacych w interesie" to podstawa norma. I te ukraińskie dęby. Nadto wszechobecność Petrewicza.  To jest niesamowite, że teraz potwierdza się ten trop wcześniej przez ciebie wykryty. Dziś prawdziwych dębów na Ukrainie już nie ma. A ponieważ Sarnicki zmarł w 1597 kiedy Peyton był gościł u Zamoyskiego, sądzę, że czytał jego księgę, jak również oglądał pisma Albrechta i chyba Peyton po niemiecku kumał, dlatego te również. Był przecież w Pradze i spisał Raport o państwie Habsburgów. Z tego co pisze o Albrechcie wynika, że to Albrecht rozpoczął rozbiorową licytację Rzeczypospolitej, złożył ofertę panom polskim przez kolejne prowokacyjne w zasadzie absurdalne rządania zmian w umowie między Prusami a Koroną. Dla magnaterii to był sygnał, iż cena Polski jest w ruchu. Czuwać zatem mają kto da więcej. Stąd Babin i koneksje światowe tej bandy.  

Inny cymesik to "ośmiokartkowa broszura p. t. „Beschreibung des Ursprungs der Alabander“ (1654, bez miejsca druku) ... opis początków założonego w Prusiech książęcych stowarzyszenia humorystycznego ... bardzo krótki, bo większą część broszury zajmuje przedruk dosłowny wiadomości Sarnickiego o Babinie, wraz z dosłownym tłumaczeniem niemieckim.

Inny fragment: "Albrecht Hohenzollern w Rejestrze nie rozwodzi się zbytnio nad tym zagadnieniem, informując syna, że wszystkie niezbędne informacje może uzyskać, studiując traktat wojenny jego autorstwa", przymusza mnie do zapytania, co to jest ten Rejestr.  

zaloguj się by móc komentować

betacool @betacool
19 lipca 2019 22:41

Z Sarnicki jest jeszcze jeden wielki kłopot. Za wikipedią:

Autor rozpoczyna opis dziejów Polski od roku 2210 przed Chrystusem. Udowadnia, że biblijnym protoplastą Polaków był syn Sema, Asarmota. Ponadto przodkowie Polaków mieli być spokrewnieni z Jezusem Chrystusem, który również pochodził z pokolenia Sema. W mitotwórczym utworze historycznym pojawia się również wątek trojański: przodkowie Polaków, sarmaccy Heneci (Weneci) mieli przybyć do Europy pod wodzą trojańskiego Antenora.

Gość z odrodzeniowej elity, godzący gryzące się odłamy różnowierców szczepi u nas sarmatyzm. 

To trochę tak jakby dzisiejszy Biedroń pisał książki o Wielkiej Lechii.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @betacool
20 lipca 2019 08:17

Ciekaw gdzie jest ten manuskryp Albrchta, można by go było wydać. Najpierw w faksymilach, a potem przetłumaczony. Ktoś jest chętny na podjęcie się takiej misji? Najpierw trzeba oszacować koszty wydobycia. Mam w domu książkę o historii wojskowości w XVI i XVII wieku. Już na początku autor zaznacza, że nie zachowały się prawie żadne XVI wieczne traktaty. To są debile, bo nawet nie durnie...mam na myśli historyków, debile siedzący w kaftanach nad tekstami, których znaczenia nie pojmują. 

zaloguj się by móc komentować

ewa-rembikowska @gabriel-maciejewski 20 lipca 2019 08:17
20 lipca 2019 08:25

A historycy wojskowości? Na akademiach wojennych chyba są katedry historii wojskowości. Czy zajmują się takimi cymesami? 

zaloguj się by móc komentować

valser @betacool
20 lipca 2019 08:38

Ten Lopatecki i Bartoszewicz to organiczni idioci czy tylko graja durni i pilnuja, zeby gaweda nie zmienila nurtu?

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @ewa-rembikowska 20 lipca 2019 08:25
20 lipca 2019 08:49

Nie, oni się zajmują czym innym. To są jeden w drugiego lwy Lechistanu, poprzebierane w ciuchy z epoki na rodzinnych piknikach

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @betacool 19 lipca 2019 22:41
20 lipca 2019 08:50

Sarmatyzm jest podejrzany, już o tym kiedyś mówiliśmy

zaloguj się by móc komentować

Kuldahrus @betacool 19 lipca 2019 22:41
20 lipca 2019 10:01

" Gość z odrodzeniowej elity, godzący gryzące się odłamy różnowierców szczepi u nas sarmatyzm."

Do tego martwi się najazdami tatarskimi, a wydaje mi się, że powinien raczej zacierać ręce w związku z tym. Chyba, że odrzucił w pewnym momencie "nauki" Kalwina i stał się gorącym obrońcą ojczyzny.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @betacool
20 lipca 2019 10:04

Wydawnictwo Historia Iagiellonica jest w mojej ocenie organizacją przestępczą, która ma za zadanie unieważniać i blokować dyskusję wokół spraw ważnych. Oni to wydali z premedydacją w takim nakładzie i pewnie jeszcze przed drugiem przyjmowali zapisy na sprzedaż od "swoich". To nic, załatwimy ich i tak. 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @betacool 19 lipca 2019 22:41
20 lipca 2019 10:15

Nawet nie trochę. Dosłownie. Mitologia Sarnickiego potwierdza weneckie pochodzenie saramtyzmu, kabaliści weneccy. Jest  książki na temat apokryfów i kabały w środowisku weneckich, rzecz jasna, humanistów: 

https://press.princeton.edu/titles/9572.html

Czyli weneckich profilerów. 

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Magazynier 20 lipca 2019 10:15
20 lipca 2019 10:18

Szkoda, że wcześniej o tym nie wiedziałem

 

zaloguj się by móc komentować


Magazynier @gabriel-maciejewski 20 lipca 2019 10:18
20 lipca 2019 10:27

Nie utonie. Powisi trochę. Będzie.

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @betacool 19 lipca 2019 22:41
20 lipca 2019 13:00

Gość z odrodzeniowej elity ... szczepi u nas sarmatyzm. 

 

W tamte czasy [Renesans] różne projekty były zaszczepane przez humanistów protestanckich.

Wspominałem na innym blogu o pozycji demaskującej mit celtycki. Pracowity wykładowca uniwersytecki przytacza szczegóły [archeologia wiedzy] jakie się zachowały z dziejów pewnego mitu.

Więcej na blogu:

http://stalagmit.szkolanawigatorow.pl/wulkan-sowianie-i-koniec-starozytnosci#54828

 

z moich komentarzy fragment:

"Celtowie byli później wymyśleni przez hugenotów w XVI wieku, by wywieść Francuzów od Niemców. Pomysł ten podjęli nazistowscy archeolodzy..."

 

drugi fragment:

Celtowie, należy o tym stale pamiętać, są ściśle wplątani w kłótnie ideologiczne, (...) Ich obecność jest tak ważna, że dla wielu Celtowie ucieleśniają typowych Indoeuropejczyków (...) Z tego powodu są oni  [Celtowie] promowani od dwóch lub trzech dekad jako "przodkowie Europejczyków".

Jean-Louis Brunaux: Les Celtes. Histoire d’un mythe (Celtowie. Historia mitu).

 

O ile Celtowie przetrwali  i mają się dobrze, patrząc na pozycje wydawnicze i kulturę pop to 'anarchizujących' wirtualnych Sarmatów fale historii zmiotły z obszaru wpływu na formatowanie umysłów.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować