Zaczarowany ołówek
makulektura.pl
Makulektura nr 9 cz. 2.
Zaczarowany ołówek.
Jan Kwapiński. Moje wspomnienia 1904-1939
W pierwszym odcinku opuściliśmy naszego bohatera w wielce dramatycznych okolicznościach, gdy został ujęty przez ciemny tłum po napadzie na sklep monopolowy.
Jak donosiła ówczesna praca, a nie donosił autor wspomnień, po aresztowaniu znaleziono przy nim ponad 4000 rubli. „Dziennik Powszechny” nie napisał nic, o tym czy przy Kwapińskim znaleziono niebieski ołówek do wystawiania pokwitowań, a to mogłoby być pewną okolicznością ułatwiającą rozstrzygnięcie kwestii, czy w owym feralnym dniu nasz bohater był bardziej bojowcem, czy bardziej bandytą.
Kwapiński ciężko pobity przez kozaków trafia do więzienia. Obdukcja lekarska i przypuszczenie, że więzień najprawdopodobniej nie przeżyje, sprawiają że dzieje się zupełnie na odwrót, bo nasz bohater nie staje przed sądem polowym i nie zostaje natychmiast rozstrzelany.
Potem dość szybko zdrowieje, a podczas przesłuchań twardo obstaje, że nazywa się Kwapiński. Śledczy wiedzą, że jest to nazwisko fałszywe, ale w związku z tym nie mogą stwierdzić prawdziwej tożsamości, ani prawdziwego wieku więźnia. Zadanie to spada na komisję lekarską, która określa prawdopodobny wiek Kwapińskiego na 20 lat. Wkrótce wyrokiem sądu zostaje on skazany na karę śmierci przez powieszenie, ale po apelacji znanego adwokata Leona Berensona, sąd stwierdza, że więzień jest zgodnie z orzeczeniem sądowym niepełnoletni i zamienia mu karę na 15 lat katorgi.
Czyż nie splot bardzo szczęśliwych okoliczności?
Od tej pory nasz bohater (właściwie Piotr Edmund Chałupka) do końca ocalonego życia będzie się trzymał tej wersji imienia i nazwiska, które mu ocaliły życie (Jan Kwapiński).
Warto przy okazji wspomnieć o więzieniach, przez które przewija się skazaniec. Panuje w nich pełen serwis. W Będzinie zapchlony siennik strażnicy wymienią (bo towarzyszy kryminalistów strażnicy się boją), a w Piotrkowie dozorca porządny człowiek i gazety i różne produkty przyniesie, w Łomży to kółko kulturalno-oświatowe i dwa pisemka wydawane przez więźniów dla więźniów, a w X pawilonie w celi: dwa wiedeńskie krzesła, poduszka z pierza i przyzwoita derka, jedzenie super, a więzienną grochówkę, to Kwapiński będzie wspominał przez cały czas międzywojnia, bo tak dobrej potem już nie jadł.
Oczywiście z tych ponurych więzień to prawie wszyscy chcą uciekać, ale albo plany genialne, tylko jakoś skrobanie w murze im nie wychodzi, bo przebijają się zamiast na wolność, to do gospodarczych pomieszczeń więziennych, albo największy siłacz wśród niedoszłych uciekinierów stwierdza, że „nieetycznie jest wiązać i usypiać dozorców” i w kluczowym momencie odmawia udziału w ucieczce.
Niestety nie wszyscy więźniowie są w stanie docenić zalety takiego systemu penitencjarnego. Za udział w proteście w sprawie bezprawnego przedłużenia okresu noszenia kajdan przez jednego z więźniów, Kwapiński wraz z kilkunastoma towarzyszami, trafia do Orłowskiej Katorgi, która jak to określa jest „słynną mordownią”.
Więźniowie chowają przed podróżą na wschód w różnych skrytkach „najmilsze przedmioty” – „ jeden - liścik od narzeczonej, inny znów złote 5 i 10 rublówki. Bardziej odważni chowali skrzętnie specjalne piłki do piłowania kajdan”.
Katorga w Orle to już nie był pensjonat z puchowymi jaśkami. Tamtejsza rewizja pozbawia skazańców przemycanych drobnostek. No i rygor jest zupełnie inny. Całe szczęście, że strażnicy upodobali sobie przede wszystkim inne grupy narodowościowe, i bili okrutnie przede wszystkim Żydów. Niestety i nasz bohater obrywał niemało. Czasami, żeby nie siedzieć w przeładowanej celi, to sam coś tam przeskrobywał, żeby doświadczyć karceru i chwili samotności... Trudno powiedzieć, czy Kwapiński byłby w stanie te 15 zasądzonych lat tam spędzić, bo opis tych pierwszych przeżytych, to jeden wielki lament.
Jednak czasy się zmieniały, a wraz z nimi i kolejnymi buntami więźniów i protestami studentów uniwersytetów w Zurychu, Wiedniu, Paryżu, Krakowie i Lwowie (te bunty dotyczyły także warunków w „orlej mordowni”); zmieniali się naczelnicy więzienia.
Już w 1913 zaczęło być „normalnie”, czyli były prenumerowane pisma, literatura. No, a skoro do więzień zapukały prasa i literatura, to niedługo potem do wrót twierdzy zawitała rewolucja.
W marcu 1917 roku. Naszego bohatera oswobodziły tłumy z żołnierzy z przywieszonymi do bagnetów „czerwonymi sztandarkami”.
Już na drugi dzień nas bohater udał się do Polskiego Komitetu Pomocy, ale tam i on, i inni polscy więźniowie nie znaleźli pracy, więc za jakimś zajęciem zaczęli rozglądać się sami.
Z towarzyszem Prystorem (późniejszym mężem zaufania marszałka Piłsudskiego) Kwapiński zakłada miejscowe koło P.P.S. Prystor zostaje przewodniczącym, Kwapiński jego zastępcą. Prystor przemawia po polsku, Kwapiński po rosyjsku. Prystor uważa, że nie należy wtrącać się w sprawy Rosji i wchodzić w rosyjskie rewolucyjne struktury. Kwapiński uważa inaczej. Prystor zostaje przegłosowany, ale chyba jest to jakoś w stanie przeżyć, bo Kwapiński stwierdza, że:
„Dzięki takiej taktyce zdobyliśmy duże znaczenie w Orle”.
Podobno pierwsze prace rewolucyjne Kwapiński wykonywał nieodpłatnie. Twierdzi, że musiał poszukać sobie płatnego zajęcia. Wiemy, że za pierwsze zarobione pieniądze kupił sobie ubranie, ale jaką pracę wykonywał pozostanie tajemnicą.
Za to już w czerwcu J.K. jedzie do Petersburga na pierwszą konferencję P.P.S. Są tam między innymi Prystor, Pużak, Krachelski (powinno być chyba Krahelski) Siwik, Jastrzębski, a także delegaci z Francji i goście z Labour Party.
Tuż po powrocie Kwapiński zostaje w Orle wiceprzewodniczącym Rady Delegatów, a już we wrześniu jej przewodniczącym!
Przyszło mu działać w rewolucyjnej rzeczywistości, więc i zarządzanie finansami było rewolucyjne:
„Nie zamykałem oczu na los wygnańców naszych, którzy po przewrocie znaleźli się bez wyjścia. Polityka finansowa naszego rewolucyjnego rządu była niżej wszelkiej krytyki. Hasło rzucone, zaraz po przewrocie, że władza należy do miejscowych sowietów, zrozumiane zostało przez gubernialne sowiety w taki sposób, że w każdej guberni, dla trzymania państwowego aparatu, nakładano na burżuazję kontrybucje. O płaceniu podatków mowy nie było, trzeba było uciec się do jedynego środka – kontrybucji. Z sum kontrybucyjnych przekazywałem poszczególnym komitetom wygnańczym pieniądze na prowadzenie internatów, ochron i szkół. Nie potrzebuję pisać, że ciężar opieki musieliśmy wziąć na siebie”.
Rzeczywistość nie do pozazdroszczenia. Niby te kontrybucje hasłem tylko były, ale takim hasłem, że na lokalnym szczeblu przyjąć je było trzeba, a i ciężar opieki wziąć na siebie…
Potem w Orle od tych ciężarów branych na siebie robiło się już tylko ciekawiej:
„ Po podpisaniu pokoju Brzeskiego z zachodu napłynęło do Orła mnóstwo Łotyszów i Żydów. Orzeł, gdzie faktycznie rządziliśmy, zmienił się w parę dni nie do poznania.
Bandy rabusiów grasowały po mieście, grabiąc spokojnych obywateli.
Przewodniczącym sowietu wybrany został Łotysz, Wiskind, człowiek niezmiernie ograniczony, lecz okrutny. Krwiożerczy był to demagog, ludność bez różnicy przekonań nienawidziła go całą duszą. Toteż, gdy rozpoczęły się walki nad Wołgą z oddziałami czech-słowackimi, walki, które napawały obawą Radę Komisarzy Ludowych, a gdy Kazań wzięli Czesi, pan Wiskind z innymi komunistami postanowili dokonać podziału złota w Banku Państwa. Na przeszkodzie do podziału stałem ja, jako człowiek, który podpisywał asygnaty. Postanowili zaprosić mnie na posiedzenie gubernialnego Komitetu Komunistycznej Partii: na posiedzenie to przybyłem, ale gdy się dowiedziałem o co tym panom chodzi, powiedziałem że pieniądze, które są w Banku Państwa, należą do Państwa, jeżeli nastąpi pogorszenie sytuacji na foncie, to pieniądze wraz z majątkiem będą ewakuowane w bezpieczne miejsce. Jednocześnie zawiadomiłem ich, że w tej chwili idę do aparatu „Hughes’a” i powiadomię o tych zamiarach Lenina.
Oświadczenie moje wywołało konsternację. W ogóle w tym czasie napływały do urzędu, który piastowałem, w dużej ilości depesze o tym, że to w jednym, a to w drugim miejscu skradzione zostały pieniądze. Powódź depesz była tak wielka, że nie zastanawiano się nad tym kto kradł, tylko „ile kradł”.
O chwilach tych myślę z goryczą. Muszę z dumą powiedzieć o naszych towarzyszach, że byli przykładem dla miejscowej ludności. Najważniejsze stanowiska, szczególnie tam, gdzie były pieniądze, obsadzałem przez naszych towarzyszy, nie miałem ani jednego wypadku, żeby ktoś z towarzyszy P.P.S.-owców zrobił krok nieetyczny. Po zlikwidowaniu „awantury Czecho-Słowaków” zapanował względny spokój, czas ten wyzyskałem na objazd powiatowych sowietów. Objeżdżając ogromny obszar automobilem, widziałem spustoszenia na wsi: nie było ani jednego wypadku, żeby choć jeden dom obszarnika został cały – wszystko spalone...”.
Kwapińskiemu było bardzo żal tych spalonych domów, bo mogły przecież w tych budynkach powstać szkoły i ochrony, kluby...
Ja rozumiem, że gdyby budynki ocalały, to wtedy wzięty na rewolucyjne barki ciężar ich organizowania byłby zdecydowanie mniejszy.
Dziwne, że nasz bystry rodak nie wpadł na pomysł wykorzystania „asygnat bankowych”, po to by przez chwilę nie uznawać konieczności wprowadzenia kontrybucji, może wtedy ciężar pomocy ludności nie byłby tak ogromny.
Ale kto wie, może branie kasy z państwowego banku to jednak w jego oczach była kradzież... może on po prostu zapomniał, że wystarczyłoby wystawić asygnatę podpisaną niebieskim ołówkiem…
No i jeszcze jedna ważna kwestia, bo jak wiemy w pewnym momencie socjaliści zaczęli wysiadać z czerwonego tramwaju na przystanku „Niepodległość”. Ja po prostu jestem ciekaw na przystanku czyjej niepodległości chciał wysiadać Kwapiński w mieście Orzeł w 1917 roku, a może chodziło tylko o to, by czerwonym tramwajem pojeździć?
Może wyjaśni nam co nieco kolejny rozdział p.t. „W obronie autorytetu władzy rewolucyjnej”.
Otóż w mieście wraz z postępami rewolucji coraz większą rolę odgrywają bolszewicy. Pod wodzą niejakiego Suchonosowa tytułują się „sztabem do walki z kontrrewolucją i sabotażem”, a potem nocami „rozbrajają burżuazję”. Kwapiński nie może pozwolić na tak jawny bandytyzm i łupiestwo, które w niczym nie przypominają P.P.S.-owskiego cywilizowanego pobierania kontrybucji. Rzuca do walki wszystkie swoje siły – 200 uzbrojonych chłopa. W mieście wybuchają regularne walki. Trwają 15 godzin. W rezultacie żołnierze Suchonosowa zmusili swego „atamana” do kapitulacji, licząc że uchronią swe głowy od odpowiedzialności.
Nie znamy dalszych losów bolszewickich „bandytów”. Natomiast wiemy co wpadło w ręce oddziału Kwapińskiego:
„Oczom naszym okazał się straszliwy w swojej grozie widok. Narabowane w czasie rewizji nocnych przedmioty w ogromnym nieładzie leżały w kilku salach szpitalnych. Kosztowności, futra damskie, chirurgiczne instrumenty, chomąta – wszystko leżało razem. Praca ludzka przez zgraję łotrów zdeptana była straszliwie!”.
Po tych wydarzeniach Kwapiński tworzy regularny oddział bojowy, który gwarantuje sobie prawo do nie udzielania się przy tłumieniu „rozruchów chłopskich”. Komendantem oddziału zostaje Polak Niwiński, który już po dwóch miesiącach zostaje oskarżony przez komisarza politycznego – tow. Stanisława Bergera o „jakieś malwersacje” i zostaje zawieszony. O tym co się stało ze szpitalnymi skarbami, Kwapiński nie wspomina.
O tym Niwińskim, wzmiankuję z czystej złośliwości, bo kilka stron wcześniej czytaliśmy przecież o nadzwyczajnych przymiotach moralnych polskich socjalistów.
Na szczęście w Orle zjawia się tow. Beck (późniejszy minister spraw zagranicznych) i to on obejmuje dowództwo nad osieroconym oddziałem.
W Orle Kwapiński nie posiedzi już długo. Dowiadujemy się jeszcze, że „wszelkim próbom werbowania wojskowych – Polaków do korpusu angielsko-francuskiego na Murmańsk”, nasz komisarz przeciwstawiał się stanowczo.
Kwapiński opisuje ciekawie jedną z wizyt w Moskwie składaną w międzyczasie towarzyszom Pużakowi i Grzecznarowskiemu. Wiedząc, że w mieście panuje głód, zabiera ze sobą chleb z owsem, ale po chwili pisze o swej naiwności, bo towarzysze organizują „bibę” gotując na maszynce baraninę, kartofelki i inne smaczności.
Pod koniec 1918 do Orła przyjeżdża Arciszewski (kompan z krakowskiego szkolenia bojowców) i odwołuje Kwapińskiego do Warszawy.
Tu Kwapiński mknie wprost do gabinetu Piłsudskiego, który odbywa z nim długą rozmowę. Stara się ją przerywać Wieniawa anonsując kolejnego gościa, ale trzykrotnie zostaje zbesztany przez Naczelnika.
Możemy tylko się domyślać, o czym tam rozmawiano, bo relacja nie jest zbyt szczegółowa. Może o Czechach i Słowakach, może o złocie, może o ekspedycji w Murmańsku, a może o tych wielkich kradzieżach, które na pewno były i kwestią otwartą pozostaje ile ukradziono, a chyba jeszcze bardziej otwartą, gdzie TO wywieziono. A może ja przesadzam, może panowie wspominali sobie tylko dawne czasy i wspólny kurs bojowców odbyty w Krakowie?
Tuż po rozmowie z wodzem, Kwapiński zaczyna pracować w ministerstwie spraw wewnętrznych.
Potem podług wspomnień drogi Kwapińskiego i Marszałka bardzo się rozchodzą.
W niepodległej Polsce Kwapiński kilka razy zostaje skazany.
A to za proklamowanie strajku rolnego, za co wyrokiem Wojskowego Sądu Okręgowego z 7 grudnia 1921 r. został skazany na trzy lata więzienia. Sąd Apelacyjny skrócił jednak wyrok do 6 miesięcy, a sprawę umorzono na mocy amnestii.
Szczęście powiecie…
Po zamachu majowym, wraz z kierownictwem PPS i Centralnej Komisji Związków Zawodowych Kwapiński znalazł się w opozycji do sanacji. Podczas represji brzeskich został aresztowany za działalność opozycyjną i 27 października 1930 r. Sąd Apelacyjny w Sosnowcu skazał go na rok pobytu w twierdzy. Przy wydatnej pomocy dobrze nam już znanego adwokata Berensona, w pół roku później na mocy decyzji Sądu Apelacyjnego został uniewinniony.
Kolejny raz szczęście…
A może rację mają komunistyczne pisma, które twierdzą, że przez cały okres międzywojenny Kwapiński tylko „udaje opozycję”.
Czerwona prasa stawiała J.K. w rzędzie „wodzów” ruchu zawodowego, którzy – jak to określono – „coraz cyniczniej łamią walki robotnicze i faszyzują ruch zawodowy, pod maską opozycji wobec rządu sławią ustawodawstwo faszystowskie”.
Tuż przed samą wojną będąc zatwardziałym wrogiem sanacji, Kwapiński zostaje wybrany na prezydenta Łodzi.
Wojna przerywa jego wspomnienia. Tu książka się kończy. Musimy sięgnąć po wikipedię i życiorys z portalu lewicowo.pl
Ja się trochę dziwię ale Kwapiński ani razu nie wspomina w swych wspomnieniach o swej międzynarodowej związkowej działalności, a jest ona naprawdę imponująca, gdyż Kwapiński często reprezentował polski ruch zawodowy na forum międzynarodowym. Między innymi na III Kongresie Międzynarodowej Federacji Związków Zawodowych, który odbył się w Wiedniu (2-6 VI 1924), na Międzynarodowej Konferencji Przygotowawczej, zorganizowanej 6 X 1936 w Genewie przez Międzynarodową Organizację Pracy. W roku 1924 wspólnie z A. Zdanowskim prowadził w Paryżu pertraktacje, w wyniku których KCZZ zawarła porozumienie z CGT. Wielokrotnie opowiadał się na forum międzynarodowego ruchu zawodowego przeciw przyjęciu rosyjskich związków zawodowych do tzw. Międzynarodówki Amsterdamskiej.
„Wybuch II wojny światowej zastał Kwapińskiego na wschodzie Polski. Ranny podczas bombardowania Zamościa, przez kolejnych 10 miesięcy ukrywał się w Złoczowie. Aresztowany w czerwcu 1940 r. przez radzieckie władze bezpieczeństwa, został najpierw zesłany do Jakucji, a po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej uwięziony w Ałdaju.
Ale i tym razem szczęście o Kwapińskim nie zapomina.
Został on zwolniony po zawarciu układu Sikorski-Majski. Od października 1941 r. był delegatem ambasady polskiej w Taszkiencie”.
Wkrótce potem wyjechał do Paryża, gdzie w styczniu następnego roku został przewodniczącym Komitetu Zagranicznego PPS i członkiem jego Komisji do Spraw Kraju. W tym też czasie Kwapiński napisał wstęp do ogłoszonego wcześniej w kraju programu PPS-WRN pod nazwą „Program Polski Ludowej”.
Kwapiński od roku 1943 wchodził w skład Reprezentacji Zagranicznej Polskich Związków Zawodowych. Od 21 stycznia 1942 r. był ministrem w Rządzie RP na wychodźstwie.
Cztery miesiące później po przybyciu do Londynu został powołany na ministra przemysłu i handlu; od 29 czerwca tego roku był ministrem przemysłu, handlu i żeglugi. Był też wicepremierem w rządzie Stanisława Mikołajczyka, utworzonym 14 lipca 1943 r., utrzymując dawniej powierzone funkcje. W gabinecie Tomasza Arciszewskiego otrzymał również stanowisko kierownika ministra skarbu.
Jan Kwapiński, podobnie jak wszyscy członkowie rządu Arciszewskiego miał zdecydowanie negatywne stanowisko wobec żądań Churchilla, by strona polska uznała granicę polsko-radziecką na linii Bugu. Zadeklarował się też jako zdecydowany przeciwnik sił politycznych, które stały u początków Polski Ludowej. Wobec takiej sytuacji pozostał na emigracji i działał wśród polskich socjalistów w Wielkiej Brytanii. Był stałym członkiem Centralnej Rady Partyjnej Emigracyjnej i Komitetu Zagranicznego PPS.
Umarł w 1964 roku w Walii.
I tu zakończymy tę nieco już przydługą opowieść.
Warto chyba jakoś ją podsumować.
Gdy w Warszawie w ławach rządowych Polski Bieruta karierę ministerialną robi petersburski kolega Kwapińskiego – Wincenty Jastrzębski, w Londynie w tym samym czasie ministerialną karierę robi nasz dzisiejszy bohater Jan Kwapiński. Jego szefem (premierem) jest inny bojowiec szkolony na tym samym krakowskim kursie – Tomasz Arciszewski.
I chyba to pytanie powinno tutaj paść. Czym się ci dwaj panowie – Jastrzębski i Kwapiński tak naprawdę różnią?.. i czy te różnice były do wychwycenia przez zwykłych Polaków, albo tych mniej zwykłych – tych wyklętych - walczących w lasach o wartości reprezentowane przez rządy Mikołajczyka i Arciszewskiego.
Mam nadzieję, że te różnice rzeczywiście bardzo istotne były… że nie chodziło tylko i wyłącznie o kolor ołówka, którym ci dwaj ministrowie wystawiali swoje pokwitowania…
Mam cichą nadzieję, że ktoś mi te istotne różnice wskaże.
Nie mam natomiast zbyt wielkich złudzeń, że zajrzymy kiedyś w papiery, o których tak pisze Marian Romaniuk z portalu lewicowo.pl:
„ Warto dodać, że wiele interesujących pamiątek po Janie Kwapińskim przekazała do Archiwum Akt Dawnych w roku 2006 wnuczka po nim Barbara Woroncow. Wśród kilkunastu tysięcy dokumentów, listów i fotografii są też materiały nieznane. Do najciekawszych należą: korespondencja między gen. Kazimierzem Sosnkowskim a Kwapińskim, zawierająca nieznane dotąd szczegóły dotyczące starań rządu polskiego o uzyskanie pomocy dla Powstania Warszawskiego oraz archiwalia ilustrujące funkcjonowanie polskiego państwa podziemnego”.
Cóż nam więc pozostaje? Ano chyba poczytanie tego, czym zechciał podzielić się Kwapiński, we wspomnieniach wydanych w Paryżu. Nie sądzę, żeby była to książka szybko wznowiona, dlatego jeśli ktoś jest chętny, to zapraszam:
https://allegrolokalnie.pl/oferta/jan-kwapinski-moje-wspomnienia-19041939
Zapamiętajmy: niebieski ołówek - zaczarowany, bo potrafiący odmienić rzeczywistość, przemienić bandytę w bojowca piszącego w ławach emigracyjnego rządu program „Polski Ludowej”.
tagi: wojna socjaliści wspomnienia bojówka pps jan kwapiński napad miasto orzeł zaczarowany ołówek
![]() |
betacool |
15 lipca 2017 16:29 |
Komentarze:
![]() |
Paris @betacool |
15 lipca 2017 23:59 |
Kapitalny wpis !!!
Swoja droga... to mial czerwony s*****syn szczescie.
![]() |
betacool @betacool |
16 lipca 2017 00:07 |
Może kiedyś nie mieli kolektur Totka i powdzenie w życiu musiało być "finansowane" jakoś inaczej....
![]() |
Paris @betacool 16 lipca 2017 00:07 |
16 lipca 2017 00:32 |
No tak... nie bylo wtedy kolektur.