-

betacool

Alchemia humanizmu

Alchemia humanizmu

Część 2

Tadeusz Sierzputowski, Kartki z dziejów stosunków Polsko-Pruskich w XVI stuleciu, wyd. Jan Fiszer, Warszawa 1902, s. 104

 

Jakiś czas temu napisałem dwa teksty o uniwersytecie. Dotyczyły czasów, które określamy dziś „początkiem transformacji”. Teksy traktowały o współczesnym uniwersytecie. Dziś przeniesiemy się o pięć wieków wstecz do punktu, który śmiało można określić jako „początki polskiej reformacji”. Moje teksty nosiły tytuł „W tyglu Humany”, natomiast dzisiaj pogawędzimy o alchemii humanizmu. Zobaczymy dokąd nas ta gawęda zaprowadzi…

Jak już wiemy Książę Albrecht Hohenzollern potrafił się dobrze dogadywać z całkiem pokaźnym gronem polskich luminarzy. Relacje te były oparte o świadczenie im większych i mniejszych przysług, które jak się domyślamy nie były zupełnie bezinteresowne. Musimy wiedzieć, że taki model działania miał Albrecht świetnie przećwiczony. Sierzputowski pisze, że Rindfleisch – biograf księcia wyliczył, że Albrecht prowadził korespondencję z 85 protestanckimi teologami. Wielu z nich pozostawało w nędzy i nie miało środków na poważną działalność i na wydanie swych prac. Władca Prus Książęcych pisał, płacił i wymagał. Ale przyznać trzeba, że miał do humanistów bardzo humanitarne podejście. Można by rzec, że był mecenasem postępowości międzypokoleniowej. Dziś taki mecenat określilibyśmy chyba wsparciem "rodzin resortowych":

„Hojność księcia nie ograniczała się do dobrodziejstw, okazywanych uczonym protestanckim za ich życia: Albrecht bardzo często interesował się i losami ich rodzin, osobliwie, gdy dany uczony umierał w niedostatku. W ten sposób, książę otoczył swą opieką rodzinę znanego działacza, Veita Dietricha, a syna jego utrzymywał na uniwersytecie wittenberskim. Syn (…) Maiora otrzymał po śmierci ojca jednorazowo 200 guldenów, a córka w dzień swego wesela w formie posagu 100 guldenów. Tak samo, nie zdążywszy dotykalnie okazać swej życzliwości Melanchtonowi wskutek śmierci reformatora, Albrecht wysyła po 50 talarów jego synowi Filipowi i zięciowi Kacprowi Peucer”. 

Śmiało można dodać, że przez długi czas była to pomoc transgraniczna, bowiem książę najczęściej wspierał ludzi mieszkających poza granicami rządzonego przez niego państwa. W głowie Albrechta rodził się jednak plan, by tę sytuację zmienić i by mieć bardziej zorganizowany i bezpośredni wpływ na działalność humanistów. Tak zrodziła się idea organizacji własnego uniwersytetu:

„Aby jednak móc otworzyć uniwersytet natychmiast, jak tylko plan zupełnie dojrzał w umyśle księcia, brakowało, oczywiście, wielu, bardzo wielu warunków. Przede wszystkim - na razie nie można było znaleźć koniecznych do tego sił pedagogicznych profesorów. Drugą, jeszcze ważniejszą i, można rzec, najważniejszą przeszkodą była konieczność otrzymania na otwarcie uniwersytetu sankcji od takiej osoby, która miała prawo wydawać podobne sankcje. Podówczas trwał jeszcze zwyczaj średniowieczny, że takie sankcje mogły być wydawane tylko przez dwie osoby: papieża lub cesarza. Widocznym było, że otrzymanie od tych osób pozwolenia na otwarcie nowego uniwersytetu z kierunkiem protestanckim było niemożliwe. Ani papież, ani ultra-katolicki cesarz zgodzić się na to nie mogli. Przeszkoda stawała się niezwalczalną. Na pierwszy rzut oka może wydać się dziwnym i niewytłumaczonym, dlaczego książę protestancki, który zerwał wszystkie nici, łączące go niegdyś z Rzymem, dbał o zatwierdzenie swych planów przez Rzym. Zdawałoby się, że najprostszą drogą było otworzyć uniwersytet i koniec. W praktyce jednak było to niemożliwe: postępek taki zamknąłby drogę do osiągnięcia założonych celów. Chodziło wszakże o to, aby owa uczelnia była nie tylko cieplarnią, pielęgnującą tak młodą roślinę, jak protestantyzm, ale jednocześnie i rozsadnikiem tego kierunku. Już mieliśmy sposobność widzieć i nieraz jeszcze zobaczymy, jak Albrechtowi leżała na sercu troska o to, aby stać się naturalnym opiekunem wszystkich protestantów w Polsce i do pewnego stopnia apostołem reformacji w naszym kraju. Do tego zaś, oczywiście, trzeba było podtrzymać albo nawet podnieść wpływ i popularność, którą książę zdążył już sobie pozyskać w ciągu pierwszych 15-tu lat swych rządów. Dojść zaś do tego można było za pomocą zgrupowania młodzieży polskiej dokoła siebie — mianowicie w uniwersytecie królewieckim. Otóż, otwierając uniwersytet bez pozwolenia osób, posiadających prawo do tego, Albrecht postąpiłby bardzo ryzykownie, gdyż rząd polski, w ogóle postępujący bardzo chwiejnie w sprawie protestantów, nie chcąc obrazić papieża, mógłby zabronić poddanym swoim kształcić swe dzieci w Królewcu, a nawet mógłby przeciąć wszelkie stosunki i komunikacje Polaków z księciem. Tego książę mocno się obawiał”.

Albrecht działał metodą faktów dokonanych. W 1542 założono w Królewcu szkołę partykularną, która miała przygotowywać uczniów do studiów uniwersyteckich. W lipcu 1544 Albrecht rozesłał do kilku państw (w tym Polski, Danii, Szwecji i do krajów niemieckich) proklamację powstania uniwersytetu, który jednak działał bez błogosławieństwa Rzymu i cesarza.

Prośba o zgodę na otwarcie uczelni skierowana do Rzymu wróciła w formie dobrze nam znanego gestu Kozakiewicza, tyle że przewiązanego kokardką. Głowa Kościoła słowami jednego z kardynałów cierpliwie tłumaczyła, że nie może swą zgodą obrazić osoby, do której należy lenne zwierzchnictwo nad Prusami. Papież za suzerena Albrechta uznał cesarza i radził, by o jego pytać o zgodę, ale był pewien, że cesarz odmówi. Książę Prus oczywiście próbował otrzymać zgodę na dworze cesarskim, ale niczego nie wskórał. W związku z tym potraktował pismo z Rzymu detalicznie literalnie, co być może ujmowało przyszłej uczelni prestiżu, ale za to pozwalało działać:

„Po kilku nieudatnych próbach i kołataniach u dworu wiedeńskiego, Albrecht postanowił zwrócić się do króla polskiego, jako do swego i faktycznego i formalnego suzerena, z prośbą o zatwierdzenie akademii królewieckiej. Zygmunt August, zawsze bardzo drażliwy na punkcie swych praw zwierzchniczych względem Prus, chętnie wysłuchał propozycji książęcych, mając na myśli z jednej strony podnieść swój wpływ na księcia drogą oczekiwanej wdzięczności, a z drugiej wyraźnie podkreślić swe zwierzchnictwo. Tak czy owak, dość, że 28 marca 1560 roku król podpisał w Wilnie akt, oficjalnie zatwierdzający akademię”.

Trzeba zaznaczyć, że Zygmunt August opierał się prośbom Albrechta dość długo, a na rozpoczęcie działalności Albertyny zareagował alergicznie, wydając rozporządzenie „aby absolutnie nikt z poddanych nie odważył się wysyłać swych dzieci do uniwersytetu królewieckiego". Spotkało się ono ze wsparciem duchowieństwa, które na sejmie piotrkowskim zagroziło utratą beneficjów duchownych (probostw, opactw), które często oddawano osobom świeckim (vide Jan Kochanowski); w razie podjęcia w Królewcu jakiejkolwiek aktywności. 

Albrecht (początkowo potwornie przepłacając) ściągnął kadrę profesorską. Oprócz wielkich pensji, uczeni mieli zagwarantowane niesłychane wręcz przywileje, choćby taki, że na czas jakiegokolwiek niebezpieczeństwa mieli możność udania się, gdzie im się żywnie podoba i to bez utraty wynagrodzenia przez cały rok. Stypendia studenckie również były nieporównywalnie wyższe niż na innych uniwersytetach. Mimo tak wielkich zachęt młodzi Polacy respektowali królewski zakaz i nie kwapili się z zaciąganiem się na Albertynę, a przecież Albrecht starał się jak nikt inny dotąd, by Polakom w Królewcu stworzyć edukacyjny raj:

"Historyk Jerzy Samuel Bandtkie w dziele p. t. „Historia drukarń w Polsce” twierdzi, że Albrecht już od roku 1525 nosił się z myślą utworzenia akademii czysto-polskiej, czyli chciał wprowadzić wykłady w języku polskim i przeznaczyć ją głównie dla wychowańców polaków i litwinów, mających w przyszłości być rozsadnikiem wpływu księcia pruskiego w Polsce.

Prawdopodobieństwo tego przypuszczenia powiększy się znacznie, gdy potwierdzenie jego znajdziemy w słowach niemieckiego historyka uniwersytetu królewieckiego, Arnolda, który twierdzi, że Albrechtowi, kiedy otwierał akademię, leżała na sercu głównie troska o polskie, litewskie i pruskie gminy i chęć dostarczenia im duchownych, znających ich język. A ponieważ w wieku XVI -ym germanizacja Prus Książęcych nie doszła do tych rozmiarów, co za naszych czasów i ludność ich mówiła przeważnie po polsku, litewsku i prusku, i nawet polonizowała się tam, gdzie składała się z prusów, a nawet i z niemców, przeto akademia, rzecz jasna, musiała mieć charakter przeważnie polsko-litewsko-pruski, a nie niemiecki".

O wielkiej trosce Alberta o nabór polskiej młodzieży najbardziej świadczy jednak system przyznawania studenckich stypendiów. Mówiło o tym jedno z książęcych rozporządzeń:

"ogólna liczba stypendystów, obowiązkowo znających język polski lub litewski, musiała równać się 14 z 24-ech. Co do dziesięciu pozostałych, to chociaż oni nie są obowiązani znać tych języków, to jednak nie ma też warunku, że oni muszą (chociaż mogą) być? niemcami. Lecz nie dosyć tego (...). Po ustąpieniu każdego stypendysty-niemca miejsce jego powinien zająć kandydat, znający język polski, litewski lub pruski. W ten sposób z biegiem czasu wszystkie stypendja książęce muszą być zajęte tylko przez polaków, litwinów i prusów. Nadto porobione są ograniczenia nadużyć w tym kierunku, ażeby zwierzchność uniwersytecka wypadkiem nie oddała wakującego stypendium niemcowi pod pozorem braku kandydatów, odpowiadających wymaganym warunkom (...), zrobione jest następujące omówienie, że w razie braku odpowiednich kandydatów sumy stypendialne mają być składane, aby w przyszłości powiększyć liczbę stypendiów polsko-litewskich".

Ależ ludzki i propolski był ten książę, westchną i zadziwią się niektórzy...

Te ułatwienia stypendialne to ledwie początek. Książę Albrecht dawał absolwentom królewieckiej uczelni przywileje pierwszeństwa w zajmowaniu najważniejszych stanowisk w swoim państwie. Na przygranicznych probostwach (choćby w Ełku) obsadzał ludzi pochodzących z Polski. 

Nie czynił tego całkiem bezinteresownie. Otóż przez granicę szmuglowano tony tomów reformacyjnej literatury. Kary za szmugiel były surowe, ale chętnych jakoś nie brakowało. Kwitło też królewieckie odrodzeniowe pismiennictwo. Z bibliografii Estreichera wynika, że książki wydrukowane w Królewcu w latach 1535-1568, które wyszły spod pióra Polaków albo Litwinów, to mniej więcej połowa całej literacko-protestanckiej produkcji Polski. 

Do czego miała prowadzić ta propagandowa ofensywa wsparta kształceniem oddanych kadr i wyłuskiwaniem ważnych postaci polskiego życia publicznego (Dantyszek, Rej, Kopernik)? Sierzputowicz daje odpowiedź, choć czyni to cytując tezę innego historyka, który rozważał do czego Albrechtowi była potrzebna przychylność polskiej inteligencji:

"Prof. Lubowicz przypuszcza, że Albrecht prawdopodobnie w głębi duszy był niedalekim myśli samemu pretendować o tron polski w razie bezpotomnej śmierci ostatniego Jagiellona".

W sumie jest to teza odważna, ale szukanie innych pobudek działań Hohenzolerna przychodzi historykom z dużym trudem.

Jak już nie raz powtarzał Coryllus, wojna jest przedsięwzięciem niezwykle drogim. Wojna przegrana oznaczała pusty skarb, kredyty do spłacenia i polityczną degradację. Albrecht przygiął lekko kolano po przegranej wojnie z Rzeczpospolitą. Od tej pory nie sięgał juz tak chętnie po oręż. Wolał kształcić siewców reformacji i budować swe wpływy szerząc postępowe idee w kraju Jagiellonów. Ideologiczna wojna propagandowa nie dość, że dużo tańsza miała zbudować wpływowe stronnictwo polityczne w Polsce i na Litwie. Naturalną konsekwencją akcji prowadzonej z takim rozmachem miał być polski tron.

Koniec był jednak inny i dla Albrechta zupełnie niespodziewany. Postępowe idee mają bowiem to do siebie, że choć w teorii wybiegają daleko do przodu, to zupełnie niespodziewanie potrafią ich krzewicieli potężnie kopnąć w dupę.

Ale o tym w kolejnym wpisie, w którym nieco uważniej przyjrzymy się Mikołajowi Rejowi, a Tadeusz Sierzputowski opowie nam jeszcze krótko o bolesnym śladzie na tyłku Hohenzollerna.

Jak mawia klasyk. Mała, stara książka o wielkich i nie koniecznie starych sprawach:

https://allegro.pl/uzytkownik/makulekturapl?bmatch=baseline-var-cl-n-dict4-eyesa-bp-uni-1-3-0619

A tak z czystej ciekawości. Pamięta ktoś przygraniczną szkołę wyższą, tyle że stworzoną nie w czasach reformacji, a naszej transformacji? Pamięta ktoś, czy nie była przypadkiem dedykowana polskim studentom i nie oferowała przypadkaiem całkiem przyzwoitych stypendiów?



tagi: reformacja  albrecht hohenzollern  tadeusz sierzputowski  albertyna  królewiec 

betacool
21 czerwca 2019 21:39
10     1473    5 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

edzio @betacool
22 czerwca 2019 00:55

Bardzo wazny tekst porzadkujacy nasze wyobrazenie o tamtych czasach. Wazny dla mnie ale mysle ze i dla innych. Dziekuje.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @betacool
22 czerwca 2019 07:44

Oni są paradni - Albrecht byl niedalekim myśli by samemu kandydować...Co za durnie. Albrecht z bratem robili wszystko, żeby ten tron zająć. Gdyby nie cesarz, który kazał wykończyć Georga Hohenzollerna, prawdopodobnie by im się to udałom już w latach czterdziestych XVI w

zaloguj się by móc komentować

rk3745 @betacool
22 czerwca 2019 08:58

Dzięki!

zaloguj się by móc komentować

betacool @edzio 22 czerwca 2019 00:55
22 czerwca 2019 11:10

Dziękuję.  Przyznam, że odczuwam również podobne wrażenie.Mam nadzieję, że kolejny uporządkuje jeszcze więcej spraw. 

zaloguj się by móc komentować

betacool @gabriel-maciejewski 22 czerwca 2019 07:44
22 czerwca 2019 11:15

Jakbyś tego nie nazywał, to odnalezienie odważniejszych tez sformułowanych przez historyków, a dotyczących polityki Hohenzollernów wobec Rzeczpospolitej jest dziwnie trudne.

zaloguj się by móc komentować


krzysztof-laskowski @betacool
22 czerwca 2019 11:36

Przypomnę, że w roku 1555 Sejm Królestwa Polskiego przegłosował zerwanie jedności z Kościołem rzymskim i założenie Kościoła narodowego, podstawy teologiczne którego mieli ufundować Melanchton i Kalwin. Król Zygmunt II August szczęśliwie nie wykonał woli Sejmu, bo gdyby ją wykonał, zniszczyłby panowanie królowej Marii I w Londynie i jej małżeństwo z królem Filipem II. Książę Albrecht już niemal wziął Polskę, ale plan mu się nie powiódł.

Smakowity szczegół: w łajdackiej, choć pełnej interesujących ilustracji, książce Janusza Tazbira Reformacja, kontrreformacja, tolerancja można zobaczyć medalik rozpoznawczy braci polskich, przechowywany w rodzinie Przypkowskich. Na awersie widnieje profil Mesjasza z imieniem w języku hebrajskim, a na rewersie hebrajski napis mówiący, że to Mesjasz, który był światłością człowieka. Myślałbyś, że bracia polscy posługiwaliby się językiem polskim. A tu taka niespodzianka.

zaloguj się by móc komentować

betacool @krzysztof-laskowski 22 czerwca 2019 11:36
22 czerwca 2019 11:51

Piękne uzupełnienie.

Muszę się pochwalić, że ostatnio trafiła do mnie książka z osobistą dedykacją dla Tazbira. Chyba kiedyś się tu pojawi.

Książki z czasów propagandy w pełnym rozkwicie, autorów przeświadczonych o nieodwracalnym zwycięstwie rewolucji (choćby ta Tazbira o reformacji) są koloniami perłopławów, z których tylko wybierać takie klejnoty jak ten "twój" medalik.

 

zaloguj się by móc komentować

krzysztof-laskowski @betacool 22 czerwca 2019 11:51
22 czerwca 2019 12:27

Rok wydania 1999 w serii A to Polska właśnie. Jest tam sporo takich smaczków.

zaloguj się by móc komentować

WP @betacool
23 czerwca 2019 19:05

Jak zwykle doskonała notka. Jako stały czytelnik Coryllusa niby już wiem, że te "odległe" czasy, (wbrew temu co uczono mnie w szkołach różnego rodzaju), ani nie są takie odległe (w sensie, że to nie żadna prehistoria ale związek z naszymi czasami jest ścisły), ani nie różnią się wcale od naszych (w sensie, że może są nowsze gadgety, ale metody prowadzenia polityki zostały te same). Mimo to każdy nowy (dla mnie) opis działań zmierzających do rozmontowania Korony Królestwa Polskiego, jest dla mnie po prostu miażdżący - także przez analogię z tym czego obecnie doświadczamy. 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować