-

betacool

O fikcjach robiących za szczere złoto

makulektura z 4 października 2021 r.

O fikcjach robiących za szczere złoto

Ksawery Pruszyński, Karabela z Meschedu, opowiadanie + pewna kopia

 

Wydaje mi się, że z fikcją literacką jest trochę tak jak z wszelkiego rodzaju falsyfikatami na rynku dzieł sztuki, czy muzealiów. Fałszywki wzięte za oryginały świadczą o jakości podróby. W przypadku genialnie wykonanych falsyfikatów, ceny osiągają poziom oryginałów. Z „wyceną” dzieł literackich jest chyba nieco inaczej. O jakości literackiej fikcji świadczą przede wszystkim te przypadki, gdy jest ona wzięta za prawdę. Takie przypadki zanadto ceny jednostkowej nie podbijają ale dość skutecznie mogą windować nakłady.

Przykłady moglibyśmy mnożyć. Warto przypomnieć choćby „celtyckie” „Pieśni Osjana”, a z naszego podwórka postać Ordona, który po śmierci zafundowanej mu przez naszego wieszcza, żył sobie jeszcze pół wieku z okładem, zanim rzeczywiście nie odebrał sobie życia tyle, że pakując sobie kulę w głowę, a nie wysadzając jakąś redutę.

To są rzeczy stare.

Z tych nowszych warto odnotować (korzystając z frazy autorstwa Zofii Mitosek) „Holokausty” dla maluczkich”, czyli dekonstruowane z niemałym trudem i to wiele lat po wydaniu, kompletne fałsze na temat ocalenia żydowskiego dziecka przez stado wilków ("Przeżyć z wilkami" Mishy Defonseca), by nie wspomnieć o nie mniej fikcyjnych odlotach „Malowanego ptaka”. Dodajmy, że owe fikcje, przez długie lata łykano we wszystkich świata zakątkach i to w milionowych dawkach. Temat jest nadzwyczaj ciekawy, choćby z tej racji, że za uprawdopodobnieniem tych „fejków” stały wpływowe organizacje i niemałe pieniądze, co świadczy o tym, że produkcja dzieł nafaszerowanych trzecią prawdą tischnerowską wymaga czasami sporych nakładów, a ich zwrot wcale nie jest sprawą kluczową.

Ja z racji tego, że większość ostatnich wpisów poświęciłem Karolowi Estreicherowi juniorowi i Ksaweremu Pruszyńskiemu, zaproponuję Wam dzisiaj zalatujący fikcją, kawałek prozy pana Ksawerego, którym Estreicher szczerze się zachwycał. Zanim jednak do niego dojdziemy oddajmy na chwilę głos Józefowi Henowi, który o opowieściach Pruszyńskiego pisał tak:

„To wszystko są fakty - powiedział mi Pruszyński o "Trzynastu opowieściach". - Nigdy nie wymyśliłem żadnej fabuły”. „A Trębacz z Samarkandy ?” - zapytałem. Skinął głową. „Tak, Trębacz jest wyjątkiem. To kompozycja. Ale właśnie o Trębaczu wszyscy myśleli, że jest to prawdziwe wydarzenie, do tego stopnia, że Anders kazał zarządzić śledztwo - chodziło o tę niedzielną zbiórkę na rynku - kto dał rozkaz, skąd ta samowola”…

Mamy więc generała zrobionego w trąbę przez kawałek prozy. Anders nakazał zbadać kto dał rozkaz do zorganizowania w Samarkandzie wojskowego apelu zakończonego odegraniem „Hejnału mariackiego”. Lokalna przepowiednia mówiła, że dźwięki trąbki żołnierza z Lechistanu miały zdjąć klątwę, która od stuleci ciążyła nad mieszkańcami Samarkandy. Przed wiekami ich przodkowie zapędzili się wraz z Tatarami hen do Polski i tam zabili strzałą wypuszczoną z łuku trębacza wzywającego ludzi na modlitwę. Od tej pory nie podbijali już cudzych ziem, nie zdobywali obcych miast, ich państwo pogrążyło się w upadku, a na gruzach tamtejszych meczetów porosły chwasty. Dźwięk polskiej trąbki miał to odmienić.

Prawda, że fabuła chwytająca za serce? A przy tym nosząca ślady historycznego prawdopodobieństwa. To jednak nie pierwsze „manipulacje” familii Pruszyńskich przy krakowskich legendach. Otóż prawda, którą znacie o powodzie nagłego urywania się „Hejnału mariackiego” jest także materią niepięknie woniejącą, rodem z powiedzenia księdza Tischnera. Tak opowiada nam o tym nasza wikipedia:

„Pewnego razu, gdy Tatarzy, którzy bardzo często napadali na południową Polskę, doszli pod Kraków, a strażnik zaczął grać hejnał. Zdążono zamknąć bramy miejskie, ale tatarska strzała przebiła gardło polskiego hejnalisty, nim skończył melodię. Na pamiątkę tego zdarzenia melodia już zawsze urywa się.

Historia ta nie jest bardzo stara, została wymyślona w latach 20. XX wieku. Jej autorką jest Aniela Pruszyńska, która – podczas kolacji z Erikiem P. Kellym – w odpowiedzi na pytanie swojego gościa dlaczego melodia hejnału tak nagle się urywa – naprędce skonfabulowała historię o tatarskiej strzale. W formie pisanej legenda po raz pierwszy jest wzmiankowana w powieści Erica P. Kelly’ego „Trębacz z Krakowa” z 1928".

Wiem, wiem, że czujecie się trochę jak dziecko po schowaniu w kieszeń złotego dukata, który po jakimś czasie dziwnie zwiotczał, a przy bliższych oględzinach okazało się, że zmięte pozłotko ocieka brązową czekoladą…

Nie martwcie się jednak, bo to tylko połowa możliwych nieszczęść. Druga (i dodajmy ta dużo mniej przyjemna) pojawia się bowiem wtedy, gdy ktoś upiera się, że to co trzyma w ręku to szczere złoto i na bazie lepkiej i zniekształconej materii próbuje budować swą pozycję w świecie kultury i nauki.

Po to żeby przenieść się w krainę literatury, historii i rozmemłanych, acz wziętych na sztandary nauk słodkości, musimy sięgnąć po kolejne opowiadanie Pruszyńskiego – „Karabelę z Meschedu”.

Dziełko to w swoim „Dzienniku wypadków” (t.II, s. 220-221) bardzo zachwalał Karol Estreicher junior, który twierdził, że Ksawery „buchnął” jego motyw z noweli „Miedziana miednica”, by „inaczej go opracować”. „Uczynił to silniej , szerzej, śmielej ode mnie – bardziej po sienkiewiczowsku, gdy u mnie raczej Anatol France był wzorem. Ja nie z tym rozmachem, co Xawery, pisałem”.

Bohaterem noweli Pruszyńskiego jest Lazar Gitman - żydowski antykwariusz z Suwałk, który porzucił handel drewnem na rzecz wyszukiwania wspaniałych artefaktów kultury polskiej. Zaczynał od starych, wykupywanych ze szlacheckich dworków mebli, by wkrótce stać się prawdziwym koneserem, dodajmy, że działającym w sposób bardzo nieszablonowy. Miarą tej niezwykłej kolekcjonerskiej pasji niech będzie opis pewnego zdarzenia. Oto w 1929 roku podczas rozbudowy Baranowicz, odgrzebano stary ziemiański cmentarz. „Ziemia (…) jak często w tych stronach, konserwowała dobrze”, a dzięki owym niezwykłym właściwościom gruntu, odkopano „kilkanaście, czy kilkadziesiąt – dość znośnie zachowanych zwłok sumiastych szlachciców sejmikowych”. Ich zwłoki w dobrze zachowanych szatach, z różańcami w rękach, zwieziono do wspólnego grobu, tyle że już w nieco zdekompletowanym odzieniu. Pruszyński pisze o tym tak:

„Zwłoki posiadały (…) nie tylko sumiaste wąsy, ale jeszcze i pasy słuckie. Wszak Słuck i Baranowicze - to było niegdyś niemal o miedzę sąsiedztwo. Te pasy – tu wersja miała duże cechy prawdopodobieństwa – były zachowane najlepiej; nic dziwnego jedwab i nitki złote. – Otóż pan Gitman miał manipulować tak zręcznie, że szlachcice wrócili wprawdzie na łono rodzinnej ziemi, ale już bez pasów. Pasy, pewnie lekko trącące trupem, pojechały do Suwałk” (Karabela z Meschedu, s. 20-21).

Nie bacząc na to, że gitmanowy asortyment czasami lekko zalatywał trupem, Pruszyński pośród klienteli zaopatrującej się w artefakty u Żywa z Suwałk wymienił i Aleksandra Brucknera, i Stanisława Kota, i hrabię Emeryka Hutten-Czapskiego. Dzięki temu prostemu zabiegowi autor uwiarygodnił istnienie Lazara Gitmana. Wisienką na torcie w dokumentowaniu prawdziwości Żyda z Suwałk był dołączony w późniejszych wydaniach w przypisie do „Karabeli...”, list pochodzący podobno od jednej z czytelniczek. Podawał on dodatkowe szczegóły do biogramu Lazara Gitmana.

Pruszyński odmalował postać Żyda z Suwałk bardzo żywymi barwami. Uczynił z niego miłośnika polskości, któremu wybuch wojny uniemożliwił przekazanie wszystkich swoich skarbów do Muzeum Narodowego. Gitman mimo dziejowej zawieruchy nadal miał podążać tropami polskich starożytności i wraz z armią Andersa zawędrował do Iranu. Tam w jakimś meczecie miał odnaleźć szablę podarowaną szachowi perskiemu przez Batorego i chciał ją wykupić, by wręczyć generałowi Sikorskiemu. Oferta ponoć nie została przyjęta i wtedy swoim zwyczajem Gitman po raz kolejny uciekł się do działań niestandardowych. Pruszyński opowiada o tym słowami brytyjskiego oficera:

„No i chciał ją kupić… przekupić… wreszcie , podobno skraść… że chciał Sikorskiemu dać… na wjazd do Warszawy… na szczęście… słyszał pan, takie pomysły? No i skończyło się bójką, rozruchami… dwa dni były rozruchy… że Polacy i Żydzi okradli meczet… awantura z Anglikami… ach, cośmy mieli za kłopoty, powiadam panu… ja sam musiałem jeździć a tego Gitmana roznieśli w strzępy, powiadam panu, bo to wielcy antysemici, choć też tacy sami czarni, ci Persowie, Irańczycy…”

Gdyby o autentyczności relacjonowanych przez angielskiego oficera zdarzeń, miała świadczyć ilość użytych przez Pruszyńskiego wielokropków, to mielibyśmy do czynienia ze szczerozłotym dokumentalnym autentykiem. Tyle, że musielibyśmy wtedy trafić na jakieś historyczne relacje z owych polsko-żydowsko-perskich rozruchów zakończonych było nie było, utrupieniem Gitmana. One z jasnych (przynajmniej dla Karola Estreichera) powodów oczywiście nie istniały i nie istnieją. Pan Karol uznał bowiem „Karabelę z Meschedu” za zwykłą napisaną „po sienkiewiczowsku” literacką fikcję.

Jak się jednak okazuje estreicherowskie podejście do tego dzieła jest dla niektórych badaczy bardzo nieoczywiste. Sięgnę teraz do artykułu Janusza Miliszkiewicza, którego z racji wielu analiz dotyczących rynku sztuki wypadałoby nazwać ekspertem.

Oto krótki cytat z jego tekstu „Przedmioty nie umierają, żyją jako anonimowe”:

„Jakie znaczenie dla kolekcjonera ma znana, dobra proweniencja antyku, dzieła sztuki? Opowiada o tym Ksawery Pruszyński w „Karabeli z Meschedu”. To genialna opowieść o losach Lazara Gitmana, przedwojennego kolekcjonera i antykwariusza z Suwałk. Gitman zdobył do kolekcji najcenniejsze pamiątki związane z historią Polski. Natrafił gdzieś na opis poselstwa perskiego do Krakowa. Poselstwo przyjechało do króla Batorego, przyniosło mu w darze kutą perską szablę. W zamian za to Batory ofiarował dla szacha swoją własną szablę batorówkę. Dar szacha, pisze Pruszyński, przechowywany był w wawelskim skarbcu. Dopiero kolekcjoner Lazar Gitman zainteresował się losami oryginalnej szabli króla. Zaczął szukać jej po świecie. Karabela z Meschedu to według mnie reportaż. Literaturoznawcy przekonują, że to fikcja literacka. Moim zdaniem Lazar Gitman istniał naprawdę. Wydaje się niemożliwe, żeby literat wymyślił kolekcjonera tak pełnokrwistego, szalonego, zatem typowego. (s.210)

Jak widzimy, jest to ekspercki certyfikat rzeczywistego istnienia Gitmana, podbity lekko zamazaną pieczęcią, której ostrość rozmywa sformułowanie „moim zdaniem”. Teoretycznie pan Janusz mógłby próbować odnaleźć jakieś namacalne ślady pozostałe po egzystencji antykwariusza z Suwałk. Mógł także poszukać opisu perskiego poselstwa, albo spisu perskich darów znajdujących się w wawelskim skarbcu, ale widocznie uznał, że szukanie takich dupereli jest zbyteczne, bowiem ważne jest to, co jemu jako ekspertowi, wydaje się możliwe i niemożliwe.

O ile jednak pan Janusz Miliszkiewicz, co do istnienia Gitmana wyrażał pewne wątpliwości, o tyle zawodowy historyk z Uniwersytetu w Białymstoku, zupełnie się ich wyzbył. Co ciekawe, pan Krzysztof Filipow (o nim bowiem mowa) jest nie tylko profesorem nadzwyczajnym, członkiem Polskiego Towarzystwa Heraldycznego, ale także wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego i kolekcjonerem militariów. Tenże zawodowy historyk jest autorem artykułu „Numizmatyka w „Encyklopedii staropolskiej” Zygmunta Glogera”. W tym naukowym (pełnym przypisów) tekście, umieścił (i to bez cienia wątpliwości) Lazara Gitmana w gronie najbardziej znanych „starożytnych kolekcjonerów”.

Przeczytajmy:

„Zygmunt Gloger, Stefan Ciecierski, Efraim Edelstein, Lazar Gitman, Aleksander Jelski, Ludwik de Fleury, Alfons Budziński i Zygmunt Szmit to najbardziej znani „starożytni kolekcjonerzy” z terenu Białostocczyzny okresu XIX i początków XX w. Prowadząc swoje amatorskie badania archeologiczne, etnograficzne i historyczne, natrafiali na numizmaty, tworząc małe kolekcje bądź małe domowe zbiorki”.

Nie można zapomnieć o: (…): Lazarze Gitmanie (zm. około 1943 roku), antykwariuszu z Suwałk, który według Ksawerego Pruszyńskiego dostarczał monety E. Hutten-Czapskiemu”.

Ja w tym miejscu przerwę pierwszą część swej opowieści o fikcjach robiących za szczere złoto. Jej kontynuację rozpocznę od pochylenia się nad szczegółami dotyczącymi owych dostarczonych Huttten-Czapskiemu monet. Mniemam, że profesor Filipow, będąc zawodowym historykiem i wiceprezesem od numizmatów, może spać spokojnie, bowiem całą tę opowieść snuje amator z podkrakowskiej wsi, który z racji braku historycznego wykształcenia nie może mieć zielonego pojęcia o odróżnianiu oryginałów od fałszywek i rozróżnianiu fikcji od historycznych faktów.

Dziś wrzucam na aukcję dwie ewidentne (moim niehistorycznym zdaniem) „podróby”, czyli „Karabelę z Meschedu” i tanią kopię monety, nad którą nieco mocniej pochylę się w następnym odcinku.

https://allegrolokalnie.pl/oferta/k-pruszynski-karabela-z-meschedu-kopia-dukata

 

 



tagi: historycy  eksperci  karol estreicher  fikcja literacka  karabela z meschedu  podróbki  trzecia prawda tischnerowska  amatorzy  lazar gitman 

betacool
4 października 2021 21:23
24     2147    17 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

MarekBielany @betacool
4 października 2021 22:17

Telewizor aż się wylewa od poszukiwaczy złota i innych takich tam.

Zostawili ślad węglowy ?

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @MarekBielany 4 października 2021 22:17
4 października 2021 22:22

... i jak tu nie lubić poniedziałku ?

zaloguj się by móc komentować

Numisma @betacool
4 października 2021 23:56

Trzeba przyznać, że pani Aniela miała refleks i wyobraźnię, której - wzorem klasyków historiografii i literatury faktu, od Herodota po Kapuścinskiego - użyła, żeby zgodnie z prawdopodobieństwem i logiką wyjaśnić fakt niepodważalny: hejnał mariacki naprawdę się urywa. Se non e vero e bene trovato, a dekonstruowanie narracji to stosunkowo nowa, dziwaczna obsesja*.

*Autorów "Nowego Pompona" z góry przepraszam za zacytowanie in extenso jednego z artykułów, ale tak tutaj pasuje, a nie znalazłem go w wersji internetowej.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @betacool
5 października 2021 07:25

Wśród tych specjalizacji w naukach pomocniczych historii są niesamowite rzeczy. Guziki, ordery, wstążki...tylko średniowiecznej bankowości nie ma. 

zaloguj się by móc komentować


Andrzej-z-Gdanska @betacool
5 października 2021 07:56

 

Świetna notka!

"Cherlak Szolms" to przy Panu "mały pikuś". :))

Z drugiej strony czy tak można pisać (niezbyt dobrze delikatnie mówiąc) o rozdzinnym mieście?   :))

Z drugiej strony, może to zbyt mocno powiedziane, ale "zaciemnianie"  może dać efekt rodzących się wątpliwości do historii, tutaj, Polski?

zaloguj się by móc komentować

betacool @MarekBielany 4 października 2021 22:17
5 października 2021 08:19

Przyznam, że nad śladem węglowym pozostawianym przy poszykiwaniu szczerozłotych prawd, jeszcze nie dumałem.

zaloguj się by móc komentować

betacool @Numisma 4 października 2021 23:56
5 października 2021 08:37

"Nowy Pompon - ostateczna wersja wiadomości". Bóg, Ojczyzna, honorarium...

Już na piewszy rzut oka wyglądało mi na przewalenie jakiegoś budżetu:

"z powodu, zapewne dość zrozumiałych dla niszowej inicjatywy, kłopo­tów finansowych, bądź też i wyczerpania się twórczej weny jego autorów, czego też nie można wykluczyć. Jak możemy się dowiedzieć z pierwszego numeru, pismo w ogóle ukazało się drukiem dzięki wsparciu „nie tylko du­chowemu" Wisławy Szymborskiej, entuzjastki tego rodzaju humoru, i dofi­nansowaniu Urzędu Miasta Krakowa. Po kilku miesiącach nieobecności „ostateczne wersje wiadomości" (taki bowiem podtytuł widnieje w każdym numerze „Nowego Pompona"), zagościły na ostatnich stronach tygodnika „Ozon", w nieco mniejszej, bo sprowadzonej do dwóch stron objętości. Niestety, również nie na długo".

http://mbc.malopolska.pl/Content/63811/05.pdf

Uff, jak dobrze nie mieć poczucia humoru noblistki...

 

zaloguj się by móc komentować

betacool @gabriel-maciejewski 5 października 2021 07:25
5 października 2021 08:39

Ja bym tych drobiazgów za bardzo nie lekceważył, bo kto wie czy do jakiejś bankowości jednak nas ta historia nie zaprowadzi...

zaloguj się by móc komentować

betacool @stanislaw-orda 5 października 2021 07:55
5 października 2021 08:42

Tak, czy siak, ładna ta opowieść...

zaloguj się by móc komentować

betacool @Andrzej-z-Gdanska 5 października 2021 07:56
5 października 2021 08:49

"Z drugiej strony czy tak można pisać (niezbyt dobrze delikatnie mówiąc) o rozdzinnym mieście?".

Nie mam za wielkich rozterek, bowiem moja pisanina opiera się zazwyczaj na tym co już napisane.

A co do wątpliwości, to mam przeczucie, że gdy ich na swej drodze nie spotykamy, to zapewne nie kroczymy drogą do prawdy.

Ale to tylko przeczucie.

 

zaloguj się by móc komentować

Numisma @betacool
5 października 2021 09:22

Swoją drogą, że też żaden z uczonych mężów, cytując źródło anegdotyczne, nie sprawdził suwalskiego antykwariusza, chociażby zaglądając do książki adresowej z okresu, kiedy jego geszeft powinien istnieć.

https://i.ibb.co/QdMcwDT/Zrzut-ekranu-2021-10-05-080858.jpg

zaloguj się by móc komentować

betacool @betacool
5 października 2021 09:37

Nie wiem, co na to mogli by rzec uczeni mężowie, ale się domyślam, że milczeniem zbędą tak prostackie i widocznie nie akdemickie metody.

zaloguj się by móc komentować

Numisma @betacool 5 października 2021 08:37
5 października 2021 09:38

Czemu "przewalenie budżetu"? Czyżby wysokość miejskiej dotacji była nieproporcjonalna do efektu, tj. kilkunastu wydań "gazety" i wersji książkowej? Prywatnymi pieniędzmi noblistki naturalnie nie będziemy się interesować.

Nie wiedziałem, że NP stał się obiektem badań prasoznawczych. No cóż, mozna to uznać za nobilitację efemerycznego pisemka. Formuła humoru nie mogła wystarczyć na długo, ale parę zabawnych rzeczy tam jest (nie wiem, czemu do Internetu wybrali te mniej udane). Oczywiście nie wszyscy musimy mieć takie samo poczucie humoru, ale zawsze warto chociaz od czasu do czasu poluzować zaciśnięte szczęki. ;)

zaloguj się by móc komentować

betacool @Numisma 5 października 2021 09:38
5 października 2021 09:52

Humor dotowany - aż mi się szczęki rozluźniły.

zaloguj się by móc komentować

Numisma @gabriel-maciejewski 5 października 2021 07:25
5 października 2021 10:10

Może dlatego, że średniowieczna bankowość to dla historyka raczej obszar badań niż dyscyplina  pomocnicza. Nadto obszar dość intensywnie eksplorowany. Chyba nie można narzekać.

zaloguj się by móc komentować

stanislaw-orda @Numisma 5 października 2021 09:38
5 października 2021 10:20

sponsorzy, na czele z noblistka, wycofali swoje wsparcie, gdy w jednym z numerów (w wersji papierowej)

"NP" ukazał się był tekst o tym, jak jakis chemik, bodajze z gdańska opracował metode "odzyskiwania Żydów z mydła". I to był nagły koniec "NP".  Okazało sie poraz enty, że prawie  z wszystkich można pozartować, ale  wiadomo tez z czego na pewno  nie. Zupełnie podobnie  jak z  karykaturami Mahometa.

Albo ktos wsadził redaktorów na mine, albo redagowali numer w stanie wskazującym i poszłooo.

A wróciło efektem bumerangowym.

zaloguj się by móc komentować


Numisma @betacool 5 października 2021 09:52
5 października 2021 10:34

Hmm... Niewielu jest takich jak Rousseau, który własne dzieci oddał do przytułku i utrzymywał się z przepisywania nut, żeby żaden mecenat ani względy merkantylne nie ograniczały jego twórczej swobody. Trudno oczekiwać tego od kabareciarzy. Pewnie złożyli wniosek i dostali pieniądze z rozdzielnika, jak, nie przymierzając, niedawno rozdzielano srodki z tarczy antykryzysowej. Nie wietrzyłbym tu światowego ani regionalnego spisku.

Prywatny mecenat u nas jest albo słaby, albo nie do końca prywatny. Co innego np. Wielka Brytania. Filmy Monty Pythona sfinansowali w znacznej części rockmani: "Graala" - zespoły Led Zeppelin, Pink Floyd i Jethro Tull, a "Żywot Briana" - osobiście George Harrison, po wycofaniu się wytwórni EMI. Namów teraz Kazika, żeby sypnął groszem na jakąś produkcję. Jaki Pink Floyd, takie i Pythony. ;)

zaloguj się by móc komentować

Numisma @gabriel-maciejewski 5 października 2021 10:22
5 października 2021 10:39

Wątpię, żeby w stopniu choć porównywalnym z badaniami dotyczącymi Europy Zachodniej czy obszaru śródziemnomorskiego i Bliskiego Wschodu. Ale to oczywiste.

zaloguj się by móc komentować


Numisma @gabriel-maciejewski 5 października 2021 10:41
5 października 2021 10:59

Że jeśli weźmiemy literaturę w języku światowej nauki, to będzie się to miało nijak do produkcji w dowolnym języku o zasięgu lokalnym, nawet jeśli polski badacz weźmie na warsztat bankowość, powiedzmy, włoską. To wynika z ekonomii uprawiania nauki: kto poświęci czas i energie na coś, co trafi do kilku takich jak on specjalistów, przypadkiem czytających w tym samym jezyku? Podejrzewam, że nawet o dagestańskich tatuowanych góralkach i pudełkach na łyżki łatwiej coś znaleźć po angielsku niż po awarsku.

Chociaż na pewno zdarzają się wyjątki.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Numisma 5 października 2021 10:59
5 października 2021 11:09

Czyli, że Achilles jednak nie dogoni żółwia...rozumiem. 

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @betacool 5 października 2021 08:19
5 października 2021 22:15

gogle są wolne od 2007.

:)

 

P.S.

Przepraszam, ale wnuk potrafił przypalić lampą halogenową O Kreml i Smoleńszczyznę. To nie są żarty !

Teraz lampa i książka śmierdzą tak samo.

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować