-

betacool

Kwadratury złotych krążków

makulektura z 8 października 2021

 

 

Ksawery Pruszyński, Karabela z Meschedu, opowiadanie + pewna kopia

 

Przyznam, że to co zrobił Numisma, wrzucając w komentarzu do pierwszej części tekstu spis przedwojennych antykwariatów z Suwałk, kojarzy mi się z tradycyjnym powiedzeniem, które słyszymy tuż po zakończonym meczu tenisowym: „gem, set, mecz”. Innymi słowy – piłka kończąca.

Nie wiemy i chyba się nie dowiemy, jak na takie definitywne postawienie sprawy, zareagowaliby uczeni wpisujący Lazara Gitmana (fikcyjnego bohatera opowiadania Ksawerego Pruszyńskiego „Karabela z Meschedu”) w historyczny poczet antykwariuszy i kolekcjonerów sztuki. Może broniliby się, że argumentem, że Lazar najprawdopodobniej prowadził handel obwoźny i żadnego stałego przedstawicielstwa handlowego nie miał. Jednak trudno byłoby tę linię obrony utrzymać, bowiem handlarz z Suwałk miał obracać nie tylko starymi książkami, czy numizmatami, lecz także meblami, a składowanie takowych nieco miejsca wymaga. Co tam meble, wszak Gitman miał ponoć całkiem duże zbiory, które gromadził i chciał przekazać Muzeum Narodowemu, no ale jak już wiemy, przeszkodził mu w tym wybuch wojny.

Nie mam zamiaru zarzucać Was kolejnymi fragmentami „Karabeli…”, które świadczą o tym, że postać Gitmana to z szczerozłota fikcja. Przywołam tylko jeden, który poprowadzi nas w stronę ciekawych numizmatycznych historii:

„Hrabia Emeryk Hutten-Czapski (…) wśród swych zbiorów, wśród których czasem iście muzealne trafiały się rzeczy, pokazywał zawsze dużą, złotą monetę o niebywale czystym rysunku.

- A słyszał pan kiedyś o czymś takim? Moneta – bita w Rydze, napis – łacińsko-niemiecki, ten władca w zbroi – król dynastii szwedzkiej – a całość? Całość – złota dziesięciodukatówka polska Zygmunta Wazy. Widzi pan jeszcze: Orły i Pogonie. Pogonie i Orły. Na krzyż. Herbowa czwórka. Wiedział pan, żeśmy bili kiedyś w Rydze takie złote dukaty?

Nie wiedziałem.

- Przyznam się panu, że i ja nie wiedziałem. Ba! Profesor Kunsterłapa ze Lwowa krzyczał, że nigdy nic podobnego nie było. Co ci profesorowie dzisiejsi wiedzą! A wie pan, kto mi ją wynalazł? Taki zwykły, mały Żyd. Nawet nie ze Świętokrzyskiej. Nawet nie z Wilna. Z Suwałk! Taki jeden tam Gitman…” (s. 26-27)

Dlaczego przywołałem ten fragment? Nie tylko dlatego, że nazwisko profesora Kunstrłapy, to prosty słowotwórczy żart, a jego postać jest równie fikcyjna jak postać antykwariusza Gitmana, ale też dlatego, że hrabia Emeryk Hutten-Czapski, którego pasją była numizmatyka, zmarł w roku 1896. Jego zbiory zostały przekazane nieodpłatnie przez jego żonę Elżbietę w 1903 r. Muzeum Narodowemu w Krakowie. Natomiast akcja „Karabeli z Meschedu” rozgrywa się w czasach późnego międzywojnia i wojny. Rozmowa Pruszyńskiego ze sławnym numizmatykiem mogłaby więc się odbyć jedynie podczas jakiegoś spirytystycznego seansu.

Co prawda istnieje nikłe prawdopodobieństwo, że Pruszyński opisywał Emeryka juniora (wnuka sławnego numizmatyka), który także zdradzał kolekcjonerskie ciągoty. Te jednak, koncentrowały się na nieco innych artefaktach niż monety i medale. Junior okazał się także osobą nieco bardziej interesowną niż jego dziadek. Oto fragment wspomnień sekretarza Adama Broża:

„Zbiór map Emeryka Czapskiego, którego katalog opracował Wojciech Kret, dotarł wiosną 1980 roku do Krakowa. Został sprzedany przez spadkobiercę Karola Godlewskiego. Państwo polskie wydało na ten cel 150 tysięcy dolarów; podobno decyzję w tej sprawie podjął ówczesny premier Piotr Jaroszewicz. Również i Tomasz Niewodniczański z Bitburga, kolekcjoner dawnych map, chciał kupić zbiór Czapskiego, ale oferował on tylko 100 tysięcy dolarów”. (s.126)

Zostawmy jednak te drobne geszefty Emeryka juniora w spokoju.

Wróćmy do seniora. Jasne jest, że Pruszyński nie mógł rozmawiać z nieboszczykiem, ale najciekawsze jest to, co by mógł od niego usłyszeć, gdyby jednak mu się to udało. Otóż, gdyby Hutten-Czapski mógł do Ksawerego przemówić, to opowiedziałby mu zupełnie inną historię, w której główną rolę odegrałby, nie kresowy domokrążca Gitman, lecz zupełnie inny handlowiec.

Co prawda nie mogę sprawić, że przemówi do nas duch starego Czapskiego, ale za to moge oddać głos  współczesnemu muzealnikowi. Dodajmy, że dobrze obeznanemu z dokumentacją, którą po sobie hrabia numizmatyk pozostawił. Posłuchajmy zatem w miarę świeżej opowieści o dziesięciodukatówkach Czapskiego (bo to o jednej z tych monet pisał przecież Pruszyński). Czasy się zmieniły, więc będzie to opowieść ze świata wirtualnego, czyli notka z fejsbukowego konta Muzeum Hutten-Czapskiego w Krakowie. (wpis z dnia 23 kwietnia 2021):

„Zakupy à la Emeryk Hutten-Czapski.

Jak dowiadujemy się z prowadzonego przez niego (od 1860 roku) notatnika, 24 października 1873 roku nabył od Abrahama Merzbachera (1812–1885) 22 monety i medale. Merzbacher był monachijskim bankierem, numizmatykiem i bibliofilem. Od 1846 zajmował się, wraz ze swoim wspólnikiem Joelem Nathanem Oberndoerfferem, handlem monetami, stając się z biegiem lat uznanym specjalistą w tej dziedzinie. Szczególnie upodobał sobie polskie medale.

Wśród zakupionych numizmatów (wybór na zdjęciu) znalazły się m.in. 3 medale Zygmunta III Wazy o wadze 10 (2 sztuki) i 9 dukatów, portugał koronny Jana Kazimierza z 1661, donatywa 10-dukatowa Gdańska Stefana Batorego z 1582, dwudukat koronny Jana Kazimierza z 1654, garstka dukatów, rzadkich trojaków i denarów.

Wydał na nie niebagatelną kwotę 2997 rubli (robotnik zarabiał wówczas ok. 150 rubli rocznie)”.

Może to tylko moje wrażenie, ale informacja ta nieco defasonuje narrację Ksawerego Pruszyńskiego, w którą tak bardzo chcieliby wierzyć nasi historycy i eksperci. Mamy co prawda postać żydowskiego handlarza, ale umiejscowioną zupełnie gdzie indziej. Ów kupiec wcale nie parał się handlem litewskim drewnem, lecz był pełnokrwistym monachijskim bankierem. Nie wiemy dlaczego niemiecki Żyd upodobał sobie akurat polskie medale, ale wiemy, że w pewnym momencie stwierdził, że bardziej podobają mu się tysiące złotych rubli. Moja niezdrowa wyobraźnia podpowiada mi scenę, w której Merzbacher wrzuca na jedną szalę wagi "ulubione" przez siebie „poloniki”, a potem z bankowego sejfu wyciąga trzy worki złotych rublówek i rzuca je na drugą szalę. Nieco zmieszany hukiem przewróconej na biurko wagi, wyciąga z pewnym ociąganiem z każdego woreczka po jednej rublówce, ale nie wrzuca już sakw na wagę tylko mruczy pod nosem: „ A na co mnie aż tyle hałasu?”

Moja wyobraźnia odleciała jednak niczym fantazja Pruszyńskiego, pora więc wracać do faktów, czyli do dalszego ciągu fejsbukowego wpisu:

„Co ciekawe Abraham Merzbacher w tym samym roku zakończył swoją aktywność zawodową na polu numizmatyki, zajmując się od tego czasu kolekcjonowaniem rzadkich hebrajskich rękopisów i starodruków. Była to zatem jedna z jego ostatnich transakcji numizmatycznych.

„W 1873 wycofał się z życia gospodarczego. Od 1868 do 1897 sponsorował szesnastotomowe wydanie naukowe Talmudu”.

W tym kontekście powstała jego obszerna kolekcja około 6000 książek żydowskich, Bibliotheca Merzbacheriana Monacensis”.

Jak widzimy jedna transakcja zupełnie przemeblowała żywot pana Abrahama. Stracił on serce i dla poloników i dla monet i pogrążył się w talmudycznych archiwaliach. Jakaś sentymentalna nutka do numizmatyki jednak w jego sercu pozostała, ale na wszelki wypadek (może pod wpływem talmudycznych nauk) postanowił ją od siebie nieco odepchnąć, dlatego „handel monetami przejął jego syn Eugen Merzbacher”.

Podobno Eugen Merzbacher miał rozległą wiedzę na temat monet klasycznych i nowożytnych, ale jego głównym zainteresowaniem była numizmatyka żydowska i to starożytna.

Jednak i Hutten-Czapski senior czasami coś dla siebie znajdował w ofercie Merzbachera juniora. Świadczy o tym notka pochodząca z 27 maja 2021 (także ze strony fejsbukowej muzeum). Widnieje tam informacja, że w zbiorach znajduje się „portugał koronny Zygmunta III Wazy (1587–1632), z 1611 roku (mennica Kraków). Moneta została zakupiona w 1889 roku, w Monachium, u Eugeniusza Merzbachera (1845-1903), za 270 rubli”.

Czy te transakcje polskiego arystokraty z szacownym monachijskim rodem powinny nas jakoś szczególnie zajmować, musicie ocenić sami. Jeśli bralibyśmy pod uwagę masę kruszców, to nasz hrabia byłby w tej wymianie mocno do tyłu, ale w numizmatyce przecież nie o to chodzi, tylko o trudną do wycenienia "wartość dodaną". Pewnym jest natomiast, że za handlem najcenniejszymi artefaktami wcale nie stali kresowi żydowscy obwoźni handlarze, którzy marzyli by stać się donatorami polskich muzeów, ale dobrze zorganizowani poważni biznesmeni, którzy mieli na uwadze realizację swoich przedsięwzięć i którzy na drodze do ich spełnienia, szybko i zdecydowanie pozbywali się swoich (sugerowanych przez cytowanego pracownika muzeum)  „upodobań do polskich medali”.

Przyznam, że gdy ruszyłem śladem poszukiwań numizmatycznego handlu rodziny Merzbacherów, to okazało się, że są one dość niewyraźne. Gdzieś na dalekich obrzeżach natknąłem się na dzieło Aleksandra Bursche p.t. „Złote medaliony rzymskie w Barbaricum. Symbolika prestiżu i władzy społeczeństw barbarzyńskich u schyłku starożytności”.

Być może z racji tego, że Merzbacher junior preferował artefakty starożytne, to katalogi sygnowane jego nazwiskiem pojawiają się gdzieniegdzie w przypisach. Ja próbując zaczerpnąć choć kilka kropel z oceanu zgromadzonej w tej książce wiedzy, znalazłem taki fragment:

„Dysponujemy jednym interesującym przekazem dotyczącym początków XVIII w., gdy - zapewne w celach uprawdopodobnienia autentyczności falsyfikatów - sfabrykowano informację o ich rzekomym pochodzeniu z gromadnego znaleziska. Podanie proweniencji stanowiło zatem na tyle ważki argument, iż fałszerstwo nie zostało wykryte. Wskazuje to na fakt, iż już w początkach XVIII wieku w kręgach specjalistów musiano stosunkowo dobrze zdawać sobie sprawę z pochodzenia monet ze znalezisk. (s.25)

Urywek ten opowiada o prostej zasadzie handlu. Im ciekawsze i pozostająca w granicach prawdopodobieństwa historia kryje się za danym przedmiotem, tym łatwiej ją sprzedać. Okazuje się, że starym i sprawdzonym sposobem masowego wprowadzania numizmatów na rynek, jest odnajdywanie skarbów. W sumie proste i skuteczne, prawda? Jednak nie ta informacja zaskoczyła mnie najbardziej. Sięgnijmy po kolejny fragment:

„W wieku XVI i XVII produkowano na masową skalę „médailles” inspirowane przez egzemplarze antyczne czy też wręcz naśladujące klasyczne pierwowzory. Niektóre były także wykonanymi z chęci zysku zwykłymi falsyfikatami. Ich rozróżnieniem zajmowała się przede wszystkim numizmatyka XVI, XVII i pierwszej połowy XVIII wieku, wykluczając większość emisji nowożytnych spośród zabytków antycznych. Natomiast omawiane wyżej egzemplarze trafiły do obiegu naukowego na szerszą skalę dopiero w XIX wieku, gdy nauka nowoczesna nie potrafiła poradzić sobie z falsyfikatami, do których sprytnie dorobiono legendę o siedmiogrodzkiej proweniencji. Jeszcze dalej posunęła się nauka najnowsza, która zabytki potraktowała jednoznacznie jako barbarzyńskie naśladownictwa z epoki, mimo wykazanego już w 1923 r. fałszerstwa”. (s.27-28)

Może ja się mylę, ale to jest historia o tym, że dawno temu zadanie numizmatyka polegało przede wszystkim na eliminowaniu śmiecia, czyli podróbek, lecz z biegiem czasu spece od monet coraz bardziej ulegali „dorobionym legendom”, by w czasach „nauki najnowszej” zupełnie się pogubić.

Teraz Wam zacytuję, przypis dotyczący katalogu Eugena Merzbachera pochodzący z omawianej pracy:

“Eugen Merzbacher Nachf, [katalog aukcyjny], November 1909, Muinchen 1909, s. 89-90, nr 2056, Taf. 15.

Wystawione na aukcji monety pochodziły ze zbiorów „znanego na świecie monachijskiego artysty i dwóch zagranicznych amatorów, długo przebywających w Italii”. (s.95)

Rzeknę z całym przekonaniem, że puściłbym go zupełnie mimo oczu, gdyby nie to, że w książce o „najbardziej spektakularnej polskiej złotej monecie”, czyli studukatówce Zygmunta III Wazy, której autorem jest Dariusz Jasek,

natknąłem się na fragment, że jeden z niewielu egzemplarzy tych niezwykłych monet „został niedawno znaleziony w zbiorze prywatnym. Zgodnie z informacją otrzymaną przez autora „pochodzi on ze starej włoskiej kolekcji”. (s.91)

To jeszcze nic. Bowiem współczesny badacz, który śledzi losy tego egzemplarza pisze coś takiego:

„Egzemplarz studukatówki został zaprezentowany na wystawie podczas 90. corocznego spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Numizmatycznego (ANA) w lipcu i sierpniu 1981. Możliwe, że była to moneta znajdująca się obecnie w zbiorze National Numismatic Cpllection (Ex. Lilly), jednak informacja ta nie jest potwierdzona przez żadne źródło. Może to być również inny egzemplarz 100 dukatów z 1621 – wymieniany w tej książce lub nieznany autorowi”. (s.90).

Rozumiecie coś z tej historii, czy jesteście lekko pogubieni? Może historia innego egzemplarza pochodzącego z kolekcji prywatnej z Nowego Jorku, nieco Wam rozjaśni w skołowanych łepetynach:

„Jak podano (…) w tej książce, ze względu na brak jakichkolwiek wiarygodnych danych, ten egzemplarz może w ogóle nie istnieć. Jeśli natomiast istnieje, może to być moneta z kolekcji Waldo Newcomera (nie wiadomo, gdzie ten egzemplarz znajduje się obecnie)”

I nieco dalej:

„Niezależnie od tego, wspomniany egzemplarz z pewnością opuścił prywatną kolekcję wkrótce po zakupie ponieważ został on ponownie sprzedany w aukcji (…) w 1957 r. Inną prawdopodobną możliwością jest przypisanie nowojorskiej proweniencji monecie oferowanej na sprzedaż w cenniku firmy Gimbels z Nowego Jorku (…) lub kolekcji, do której mogła ona zostać zakupiona (nie wiadomo czy i komu moneta została sprzedana).

No i jak tam. Jest to jakiś Holmes, który tę zagadkę rozwikła i wytropi monetę, która „może w ogóle nie istnieć”, a jeśli istnieje, to nie wiadomo gdzie się znajduje i nie wiadomo, czy i komu została sprzedana? Ja wymiękam...

Nie myślcie sobie, że to koniec. W Węgierskim Muzeum Narodowym znajdują się aż trzy zygmuntowskie studukatówki. Pochodzą one z kolekcji rodziny Esterhazy. „Najbardziej prawdopodobnym członkiem rodziny, który pozyskał polskie studukatówki do zbioru jest Nicholas Esterhazy (1583-1645), chociaż nie są znane autorowi żadne dokumenty potwierdzające tę tezę. (s.57)

Proponuję byśmy zostawili kategorię „nieudokumentowanych prawdopodobieństw” i zerknęli na kolejną porcję tekstu. Jak pisze pan Jasek zbiór powstał „z pewnością nie z zakupionych egzemplarzy, ale ze sztuk przyjmowanych przez członków rodziny jako podarunki. Wbrew pozorom było to stosunkowo łatwe, ponieważ wielu z nich piastowało ważne stanowiska…” (s.57). Po tym zastrzeżeniu o podarkach, pan Dariusz wspomina o zbiorze monet i medali niemieckiej rodziny Hohenlohe znajdujących się w posiadaniu rodziny Esterhazy. Nie wiem na jakich przesłankach pan Jasek opiera tezę, że przedstawiciele niemieckiej szlachty chętnie dzielili się cennymi podarkami z zaprzyjaźnioną szlachtą węgierską i czy zna przykłady przepływu w formie podarunków całych kolekcji w dugą stronę. Ja natomiast znalazłem ewidentną przesłankę, że seriami monet i medali hrabiów Hohenlohe handlował nie kto inny jak Eugen Merzbacher. Znalazłem bowiem stronę biblioteczną dotyczącą katalogu aukcyjnego Eugena Merzbachera, którego tytuł można przetłumaczyć tak:

„Kolekcje różnych entuzjastów monet, w tym wiele rarytasów ze wszystkich dziedzin oraz bogata seria monet i medali hrabiów Hohenlohe”.

Taki tytuł katalogu skłania mnie do zadania choć kilku ciekawych pytań i zastanowienia się dlaczego ród Hohenlohe chciał się kolekcji pozbyć. Czyżby pojawiały się w tym rodzie chwilowe kłopoty z płynnością finansową? A czy w takich okolicznościach byliby oni skłonni do dzielenia się drogimi prezentami z przedstawicielami węgierskiej szlachty? Moja wyobraźnia dopuszcza jeszcze taką ewentualność, że Egen Merzbacher znał numizmatyczne ciągoty rodziny Esterhazych i wiedział o jakiś więzach przyjaźni wiążących ich z rodem Hohenlohe, więc może umieszczenie nazwy tego rodu w tytule katalogu świadczy o umiejętnym profilowaniu oferty i „legendowaniu” produktu pod bardzo konkretnego klienta. Ostatnie moje przypuszczenie jest takie, że „szczególne upodobania” kolejnych przedstawicieli Merzbacherów, raz do medali polskich, raz do niemieckich, czy francuskich wynikały li tylko z tego, kto w danej chwili był ich kluczowym klientem i jakiego konkretnie towaru poszukiwał.

W swoim czasie takim idealnym klientem na pewno był hrabia Hutten-Czapski. Po porzuceniu służby u cara dysponował bowiem fortuną szacowaną na 600 000 rubli. A do tego, przynajmniej na początku jego kolekcjonerskiej drogi nie szarpały nim rozterki, które przydarzały się innym numizmatykom. Ot choćby takie, jak te opisane tutaj:

„Na wstępie dorosłej działalności kolekcjonerskiej Czapski, nabył w 1854 roku, kolekcję Michała Tyszkiewicza, zniechęconego do zbieractwa licznymi ujawnionymi wówczas fałszerstwami".

Przy takich zasobach finansowych i braku tendencji do zniechęceń, był Hutten-Czapski klientem idealnym.

Ale wróćmy do studukatówki wystawianej w muzeum naszego numizmatyka i dowiedzmy się od kogo Emeryk starszy kupił ten egzemplarz. Sięgnę raz jeszcze do książki o studukatówce, która opowiada, że moneta „została zakupiona przez hrabiego Hutten-Czapskiego za kwotę 500 rubli od jego kuzyna, Adolfa Czapskiego, który odziedziczył ją po swoim ojcu Stanisławie (1779-1844). Moneta mogła również pochodzić z majątku Radziwiłłów (wniesiona z ogromnym posagiem Weroniki Radziwiłłówny do rodziny Czapskich), jednak autor nie znalazł żadnych dowodów na potwierdzenie tej tezy. (s.49)

Choć w rodowodzie krakowskiej (z racji miejsca leżakowania) studukatówki istnieją małe białe plamki, to uwierzcie mi, że i tak można go uznać, na tle losów innych egzemplarzy, za prosty i przedstawiający najmniej wątpliwości. O rodowodach egzemplarzy "amerykańskich" już Wam opowiadałem. Monety "węgierskie" pod koniec wojny dosłownie zapadały się pod ziemię, a potemi były z niej wydobywane w dość dramatycznych okolicznościach. Jedną część kolekcji Esterhazych wydobyto z ruin zamku w Budzie w roku 1948, a drugą znaleziono w roku 1947 roku w żelaznej skrzyni zakopanej w miasteczku leżącym na granicy Austrii i Węgier. Dariusz Jasek pisze, że zakopali ją najprawdopodobniej uciekający przed sowietami członkowie rodziny Esterhazy. (s.57)

Jak widzimy na znikanie i pojawianie się cennych rzeczy mogą mieć wpływ dramatyczne wydarzenia historyczne, ale z opisu numizmatów amerykańskich, wynika, że potrafią znikać i pojawiać się bez wyraźnego powodu. Jeśli już wypłyną to zazwyczaj w pięknej i pełnej tajemniczych kolekcji Italii...

Pora kończyć tę ociekającą zagadkami i złotem opowieść. Mam nadzieję, że pozwoliła ona nadwątlić realność bytu Lazara Gitmana, a nieco oczyścić z kurzu zapomnienia, monachijską rodzinę Merzbacherów.

Z tym kurzem zapomnienia to chyba nieco przesadziłem, bowiem nawet współcześnie o tym nazwisku wcale nie jest cicho. Nie wiem jak bliskim krewnym opisywanej tu rodziny jest pewien współczesny kolekcjoner Werner Merzbacher. Wiem tylko, że miał niezwykle ciekawy życiorys, a przez długie lata, pełnego pułapek życia, zgromadził imponująca kolekcję. Tyle, że nie są to już numizmaty...

P.S. Poniżej link do tradycyjnej aukcji. Niedroga książka i ładna, acz mniejsza (śr. 4 cm) od oryginału (śr. 7 cm) niedroga kopia najsłynniejszej polskiej monety.

Ksawery Pruszyński, Karabela z Meschedu, opowiadanie + pewna kopia

Chyba żaden ze mnie skuteczny handlarz, zamiast dorobić do sprzedawanych eksponatów jakąś legendę, to ja tę o „Karabeli z Meschedu” i jej głównym bohaterze Lazarze Gitmanie, chyba raz na zawsze obaliłem...

 

 



tagi: kraków  numizmatyka  zygmunt iii  fałszerstwa  muzeum  ksawery pruszyński  karabela z meschedu  lazar gitman  emeryk hutten-czapski  medale  studukatówka  esterhazy  merzbacher  hohenlohe 

betacool
8 października 2021 23:38
20     1546    12 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

gabriel-maciejewski @betacool
9 października 2021 07:53

Sprawa jest prosta, drogi Watsonie. Rynek takich walorów działa jak oscylator bankowy, to znaczy może inaczej - działa tak, jak ja sobie wyobrażam oscylator, nie bądźmy pyszni, nie wszystko przecież dokładnie rozumiem. Podstawą i mięsem tego rynku, z którego pochodzi gros zysków nie jest walor pierwotny, ale idące w dziesiątki lub setki walory wtórne. Mniejsza o ich autentyczność. Chodzi o to, by krążyły one po świecie wraz z towarzyszącymi im legendami. Cena waloru pierwotnego idzie do góry, a on sam znika. Lub zniknie, jeśli akurat leży w jakimś muzeum. Nie ma bowiem wiecznego pokoju, a wszystko jak wiesz jest policzone i zapisane. Walor pierwotny nie istnieje realnie, choć pewnie gdzieś leży. Jego funkcja polega na nadawaniu wartości walorom wtórnym Rola zaś numizmatyków, w dawnym rozumieniu, bo dziś przejęły ją muzea, polega na usuwaniu z rynku niecertyfikowanych fałszerzy, co jest jednym z elementów napędzania koniunktury. Drugim jest działalność statutowa muzeów, a trzecim pisma istot takich jak Pruszyński i Nienacki, które z pewnością nie działają w oderwaniu od rynku i nie są samodzielne. Do tego dołożyć należy jeszcze złodziei, których występy także służą temu, by wartość walorów wtórnych, których może być tyle, ile sobie certyfikowany producent zażyczy, stale rosła. Powyższe dotyczy nie tylko rynku numizmatów. 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @betacool
9 października 2021 10:59

"Und warum brauche ich so viel Lärm?"

Względnie: "און וואָס מאכט מיר אַזוי פיל ראַש" czyli "Aun vos makht mir azoy fil rash?"

Odloty twojej wyobraźni, drogi Watsonie, są jak czarka 6letniego domowego wina z pożeczek. Na jej dnie zawsze znajdzie się jakiś ciekawy obrazek. Mój dziadek takie robił. Nie powiem, nie powiem, pijałem za młodu. Eliksir natchnienia, istny eliksir. 

zaloguj się by móc komentować

betacool @gabriel-maciejewski 9 października 2021 07:53
9 października 2021 11:19

Jak już Sherlock walnie dłuższy komentarz, to nie ma czego zbierać (gem, set, mecz)

Choć  z kolei taka Desa informuje nas, że jak najbardziej jest co zbierać, a najwięcej to okazów z Zygmuntem III:

https://desa.pl/pl/archiwalne-aukcje-dziel-sztuki/monety/

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @betacool 9 października 2021 11:19
9 października 2021 11:24

Desa od tego jest, żeby informować. 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @betacool
9 października 2021 11:28

Nieodparte skojarzenie z dynastią mistrzów krzyżackich: 

Heinrich von Hohenlohe, urodzony około 1200, zm. 1249, wielki mistrz zakonu krzyżackiego w latach 1244–1249. Syn jednego z najbogatszych i najpotężniejszych feudałów w Wirtembergii. Fryderyk II zmarł 1250. Heinrich jeszcze zdążył wraz z Frydrykiem "oddać pokłon prorokowi" i razem "Archaniłowi" w turbanie, który prorokowi objawił co można a co trzeba.

Gottfried von Hohenlohe (ur. 1265, zm. 19 października 1310 w Mergentheim) – wielki mistrz zakonu krzyżackiego w latach 1297-1303.

Na marginesie taka dykteryjka. Sprawdzam ci ja pracę studentki dewizowej, która po angielsku gada i pisze trzy po trzy. Sprawdzam i oczom nie wierzę, przecieram i wybałuszam, a tam wszystko w porządeczku, piękny język, wiedza rzetelna o Henryku VIII Tudorze, tylko na koniuszku zamiast Henry VIII stoi jak wół Heinrich VIII ... Czegoś translator przeoczył ... Ale Heinrich Echt to brzmi dumnie. 

zaloguj się by móc komentować

betacool @Magazynier 9 października 2021 10:59
9 października 2021 11:31

Dzięki za docenienienie odlotów. Chociaż roli spirytualiów w chwytaniu ducha (spirit) to aż tak bym nie przeceniał.

zaloguj się by móc komentować

betacool @gabriel-maciejewski 9 października 2021 11:24
9 października 2021 11:39

Są też emisje tak niszowe, że nawet najlepsi eksperci nie pomogą:

https://allegrolokalnie.pl/oferta/zlote-czasy-kro-pol-dukat-1595-r-zygmunt-iii-waza

Ale wtedy opis jest "legendująco-falsyfikujący":

Wystawiam na sprzedaż aukcyjną część kolekcji w jakiej jestem posiadaniu, pochodzi ona z prywatnej kolekcji po zmarłym zbieraczu-kolekcjonerze. Jednakże nie mam żadnych rachunków, paragonów lub dokumentów- stwierdzających wartości jak i oryginalności kolekcji.

Przedmiotem w tej aukcji jest - Dukat 1595 roku złote czasy Królestwa-Polskiego króla Zygmunta III Wazy - widoczny na zamieszczonych zdjęciach.

Jeśli ktoś interesuje takimi monetami i numizmatami to zapraszam do licytacji, wszystko wystawiam od symbolicznej złotówki. Mam nadzieję, że egzemplarz ten trafi i wzbogaci on prywatne zbiory, kolekcje. Z braku wiedzy i potwierdzeń autentyczności wystawiam w tym dziale jako- kopie, fals epoki

 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @betacool
9 października 2021 12:54

I jeszcze na marginesie Order Feniksa domu Hohenlohe. Wiki:

Order Feniksa (niem. Phoenixorden), właśc. Order Książęcy Domowy Feniksa (Fürstlicher Haus- und Phoenix-Orden) – niemiecki order domowy książęcego rodu Hohenlohe ustanowiony 29 grudnia 1757 przez księcia Filipa Ernesta I na Hohenlohe-Waldenburg-Schillingsfürst w dzisiejszej północno-wschodniej Badenii-Wirtembergii. Początkowo nadawany tylko członkom książęcego rodu Hohenlohe, później również Niemcom mogącym się wykazać co najmniej czterema pokoleniami szlacheckich przodków, a także zagranicznym arystokratom. Biały feniks z piekła rodem:

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @betacool 9 października 2021 11:39
9 października 2021 13:05

To już kolejne pięterko. Ciekawe czy złoto rzeczywiscie jest tutaj złotem

zaloguj się by móc komentować

Andrzej-z-Gdanska @betacool
9 października 2021 16:02

Kolejna rewelacyjna notka dająca wiele do myślenia.

 Nie dezawuując różnych info i ustaleń, zastanawiam się, nie przeczę, że ten archiwista Gitman to ściema. Z drugiej strony przecież, gdyby żył, mogłoby go nie być na "liście" archiwistów lub w ogóle mógł tam nie być wpisany. Mógł się "ukrywać" (na przykład) pod inną nazwą. 

Ciekawe jest to kreowanie różnych popytów czy też właściwe mód. Wydaje się obecnie takie "nowoczesne", albo "staroświeckie". Sam już nie wiem kto od kogo "ściągał" pomysły. :)) 

zaloguj się by móc komentować

betacool @Andrzej-z-Gdanska 9 października 2021 16:02
9 października 2021 17:41

Ja ten tekst tarktuję jak odbicie piłeczki na stonę historyków. Jak znam życie to nawet nie skończy się komentarzem, że zawodowcy z amatorami odbijać nie będą.

A ja po prostu pytam o dowód istnienia Gitmana, bo powoływanie się na tekst literacki jak na dokument istnienia jakiegoś człowieka, to przecież to samo co wiara w realne istnienie pana Tadeusza i pana Samochodzika.

Kto kogo ograł? Trudno powiedzieć. Tak na dobrą sprawę to Merzbacherowie stworzyli talmudyczną bibliotekę, a Czapski numizmatyczne muzeum. A wszystko w dużej mierze w oparciu o carskie pieniądze. Numizmaty są o tyle praktyczniejsze, że łatwiej je ze soba zabrać, czy schować. Ale to działa w obie strony. bo łatwiej ma i własciciel, i złodziej.

zaloguj się by móc komentować

pozeczka @Magazynier 9 października 2021 10:59
9 października 2021 17:57

Wacek, bój się Boga. Jak ty piszesz "pożeczka"!!!

Oj dochtor dochtor- dziadek się w grobie przewraca :(

zaloguj się by móc komentować


Pioter @gabriel-maciejewski 9 października 2021 07:53
9 października 2021 21:53

To jest oscylator. I liczą się tu sprawy zupełnie nieistotne z punktu widzenia historii czy nawet logiki (ilość rys na monecie). Legenda (czyli pochodzenie z uznanej kolekcji) zazwyczaj robi cenę x2 w stosunku do innych. A to co jest dziś w muzeach zazwyczaj jest wymienane (sztuka jest szulka) na znacznie gorsze sztuki, czy nawet czasem znika z inwentarzy przy kolejnej inwentaryzacji. Oczywiście nie dotyczy to sztuk na widelcu (100 dukatówka, denar Chrobrego czy dukat Łokietka), ale reszta ....

zaloguj się by móc komentować

Pioter @betacool 9 października 2021 17:41
9 października 2021 21:54

Czapski był naciągany przez różnych hosztaplerów. Przez Majnerta na przykład.

zaloguj się by móc komentować

Pioter @gabriel-maciejewski 9 października 2021 13:05
9 października 2021 21:57

Zazwyczaj jest złotem. To są zazwyczaj emisję na szkodę konkretnego kolekcjonera. A im późniejsze czasy tym łatwiej podrobić wcześniejsze emisje. Dziś bez problemu podrabia się XX wieczne emisje

zaloguj się by móc komentować

MarekBielany @betacool
9 października 2021 22:01

Chińczycy z przekąsem o tym starają się. 

zaloguj się by móc komentować

betacool @Pioter 9 października 2021 21:53
9 października 2021 22:31

Wydaje mi się, że bywa i na odwrót. Taki komentarz na stonie Muzeum Czapskiego znalazłem:

"Donatywa siedmiodukatowa Stefana Batorego (1576-1586) z mennicy gdańskiej, w znakomitej oprawie klatki schodowej Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego. Jeden z tych tak wyśmienicie wybitych i zachowanych egzemplarzy z kolekcji hrabiego, że można by się nim golić". Lustro, że macocha Królewny Śnieżki mogła by się przeglądać jak w lusterku

zaloguj się by móc komentować

Pioter @betacool 9 października 2021 22:31
9 października 2021 22:39

bo ta jest opisana i sfotografona wielokrotnie. Czyli pod szczególnym nadzorem.

Wiem co działo się ze zwykłymi trojakami przekazanami do muzeumów przez pasjonatów, którzy chcieli po latach zobaczyć "swoje" monety.

zaloguj się by móc komentować

DYNAQ @Magazynier 9 października 2021 11:28
9 października 2021 23:48

Heinrich Der Achte.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować